Michael Cimino: “Łowca jeleni” – opis, opracowanie, omówienie, analiza, recenzja

23 sierpień, 2019 17:21 Zostaw komentarz

W małej miejscowości w Pensylwanii było sobie kilkoro przyjaciół. Część znajomych pochodziła z środowiska rosyjskich imigrantów, jednym z centrów życia była cerkiew. Mężczyźni pracowali w hucie. Popołudniami wygłupiali się, pili piwo, oglądali mecze, czasem jeździli na polowania w góry. Ktoś miał ojca alkoholika, dwóch kumpli podkochiwało się w jednej pannie, kto inny śpiewał w kościelnym chórze i prowadził knajpę. Na ten sam kawał z odjeżdżającym samochodem kogoś zawsze dało się nabrać. I tak to sobie trwało, aż pewnego dnia trzech z nich pojechało na wojnę w Wietnamie. 

„Łowca jeleni” jest jednym z najważniejszych filmów o dramatycznych wydarzeniach, które wstrząsnęły Ameryką i pozostawiły w społecznym organizmie długotrwałe ślady, rany i blizny. Warto też odnotować, że choć wojnę w Indochinach w warstwie propagandowej Amerykanie przegrywali z Sowietami aż furczało, to film tu omawiany był całkiem zręczną odpowiedzią na liczne ciosy zadawane przez ZSRR w sferze wywierania wpływu na opinię publiczną. O tym później. Najważniejsze przecież jest dla nas to, że twórcy przygotowali przejmującą opowieść o życiu zwykłych Amerykanów, dzieło o sile więzi w małych społecznościach, historię o przyjaźni wystawionej na próby, obraz przybliżający trudne do wyobrażenia cierpienia byłych żołnierzy, dla których powrót z wojennego piekła do codzienności, rodzin, znajomych przypominał zimową wspinaczkę przez ośnieżone szczyty najwyższych gór.

„Łowca jeleni” kojarzy mi się z „Królem Edypem”. Postaram się wyjaśnić, dlaczego. Wyjazd na wojnę, zetknięcie się ze zbrodniami, przymusowy udział w grze nazywanej rosyjską ruletką to przeżycia zasługujące w pełni na miano krańcowych. To trochę tak, jakby ktoś spotkał się ze śmiercią, a ona po zajrzeniu mu w oczy po chwili rozmyśliła się i odeszła, ale ów, którego nawiedziła, spokoju nie zazna i będzie wiedział lepiej od innych, że życie każdego wisi na włosku, a ucieczka z Teb lub z Koryntu nie na wiele się zda. Człowiek i jego wola niewiele już znaczą.

Trzej przyjaciele z Pensylwanii wzięci do niewoli podobnie jak inni jeńcy Wietkongu zmuszeni byli do strzelania sobie w skroń z rewolweru, w którego jednej z komór był nabój. Michael, Steven, Nick przeżyli tę próbę, ale nie wszyscy z nich wrócili do kraju. Najmocniejszy, najbardziej odporny okazał się Michael, choć i on w chwili zwątpienia chciał pozostawić w pułapce Stevena. Nick nie otrząsnął się nigdy z tego, co dziś nazywa się zespołem stresu pourazowego.

Jedną trzecią filmu, prawie całą pierwszą godzinę zajmują dziecinne zabawy młodych mężczyzn, wygłupy, błazenady, wypijanie litrów piwa i rozlewanie go dookoła w podobnie dużych ilościach, kopanie puszek na ulicy, huczne przygotowania do ślubu. Druhny panny młodej nie odstają od chłopaków, też są rozchichrane, naturalne, swobodne, na weselu Stevena i Angeli alkohol leje się bez ograniczeń, starzy i młodzi uczestniczą w tańcach i śpiewają ludowe rosyjskie pieśni.

Nie dziwię się, że Oscary przyznano za dźwięk i montaż, a nominowany był także autor zdjęć. Tu gdzieś szukać należy siły dzieła. W „Łowcy jeleni” czujemy całą dosłowność, naturalność zwyczajnego życia. Mamy czas nasycić wzrok widokami nieestetycznych torów kolejowych, instalacji przemysłowych, szarych i obskurnych kominów fabrycznych. Z punktu widzenia bohatera spoglądamy na holownik rzeczny, razem z powracającymi z pracy hutnikami doświadczamy agresywnych zachowań śpieszących się kierowców ciężarówek. Widzimy bieda – domki robotników, słuchamy nieporozumień i banalnych „gadek” kolegów z pracy, próżnych skarg zatroskanej matki na to, że syn żeni się z dziewczyną, do której ona nie ma zaufania.

Z całej tej codzienności wyłaniają się ślady tęsknoty za czymś innym, głębszym, próba nadania życiu większej wartości. Michael jest pasjonatem myślistwa, perfekcjonistą, dążącym do powalenia jelenia zawsze jednym strzałem. Nick, choć wstydzi się takiego wyznania, mówi przyjacielowi, że w lesie wydaje mu się, że każde drzewo jest inne.

Cerkiew i góry to miejsca, gdzie człowiek styka się w świecie „Łowcy jeleni” z czymś potężniejszym od niego i szlachetniejszym. Jeśli w świątyni nie jest to spotkanie z Bogiem – niektórzy przecież nie wierzą w niego, to na pewno celebrowanie pragnienia zbliżenia się ku rzeczywistości wyższej i lepszej, to krzepiące poczucie współuczestniczenia z sąsiadami, bliskimi w wyrażaniu tęsknoty za dobrem, w deklarowaniu woli dążenia ku niemu. Tak odczytujemy znaczenie uroczystości zaślubin w cerkwi, gdzie nawet ambiwalentni religijnie obcują z dziełami ludzkich rąk, pracą artystów, sztuką, które poświęcono Absolutowi, dążeniom ludzi do doskonałości.

Góry, ośnieżone szczyty, skały, kryjówki zwierzyny to jedne z najpiękniejszych form, jakie przyobleka majestat natury. Michael właśnie tu najgorzej znosi bylejakość niektórych kumpli, ich rozmemłanie i ignorancję.  

Opowieść zaczyna się tuż przed wyjazdem trzech kolegów z pracy na front do Wietnamu. Uroczystość pożegnania zbiega się w czasie ze ślubem i weselem jednego z nich. Nie jest tak, że wszyscy znajomi bardzo się lubią, różnią się charakterami, ale w sąsiedzkiej wspólnocie dominuje serdeczność, otwartość, chętne wspieranie się i dzielenie. Przyjemnie popatrzeć na ich gromadną zabawę przed ślubem, wyjazd w góry na polowanie, dobrze słucha się przyjacielskich zwierzeń niepewnego w swojej roli młodego przyszłego małżonka.

Babuszki w śmiesznych kaloszach niosą na zabawę tort, dziadkowie, weterani poprzednich wojen wywieszają flagi narodowe, pijak na rogu popija z butelki schowanej do papierowej torby, słychać szczekanie psa. Opadłych z drzew liści nikt nie sprząta.

Wszystko w tym świecie jest zwyczajne, swojskie, typowe. Lindę kocha Nick, ale podkochuje się w niej także Michael. Dziewczyna tuż przed wyjazdem przyjaciół ucieka z domu przed brutalnym ojcem alkoholikiem. Druh i druhna państwa młodych są niezgrabni w pełnieniu swoich zadań.  Fantastycznie grają swoje role Robert De Niro, Meryl Streep, nagrodzony Oscarem Christopher Walken. Są wyraziści, ale naturalni. Zachowują się bez cienia maniery.

Kamera często przybliża twarze bohaterów, w filmowym opowiadaniu najważniejsze są właśnie ich odczucia, przeżycia oraz napięcie pomiędzy tym, co potrafią nazwać i okazać a tym, co pozostaje częścią egzystencji nieokreśloną, płynną, utrzymującą się poza porządkiem rozumu i jasnej woli.

Pozwolę sobie na okrzyk: jak cudownie jest zobaczyć w kinie zwykłych, normalnych ludzi!!!

Bohaterowie jednym gestem montażysty przeniesieni są w sam środek starć na skraju dżungli, autorzy pokazują nam zbrodnie wojenne wietnamskich komunistów tylko w kilku mocnych ujęciach. Po chwili akcja ograniczona jest do chatki, w której oficerowie i żołnierze Wietkongu zabawiają się, zmuszając jeńców do strzelania sobie w głowę.

Właśnie tu załamanie przeżył Steven, a w Nicku dramatyczne wydarzenia pozostawiły mocniejszy niszczący ślad, którego oddziaływanie ujawniło się z całą mocą później. Michael chcąc ocalić przyjaciół, zmuszał ich do podjęcia ryzykownej gry.

Nie ma w „Łowcy jeleni” wielkich epickich scen batalistycznych. To historia ludzi, świat ich przeżyć jest najistotniejszy. Dlatego sceny zbiorowe nie przedstawiają dziarskich wojaków, a raczej kolumny zagubionych uchodźców uciekających przed zagrożeniem, cywilów próbujących dostać się na teren ambasady USA, by ewakuować się przed wkroczeniem komunistów, czy amerykańskich żołnierzy w szpitalu i łącznicy telefonicznej, w której czekają na połączenie z bliskimi w kraju, walcząc niekiedy między sobą o wolny aparat.     

Jest w polskiej literaturze przepiękny wiersz „Historia”, pozostawiony nam przez K.K. Baczyńskiego. Krótkie to dzieło, ale ukazujące także kobiety w roli ofiar wojen. Osamotnione, starzejące się, skazane na odwiedzanie ukochanych na cmentarzach. Twórcy filmu temat ów ujęli w wątkach żony i matki Stevena oraz Lindy, narzeczonej Nicka.

Zaginięcie ukochanego, przyjaciela jest dla Lindy szczególnie trudne, ponieważ jeszcze przed jego wyjazdem do Wietnamu uciekła od ojca, z którym mieszkała. Michael to dla niej ostatni z bliskich, w którym mogłaby znaleźć oparcie. Z trójki przyjaciół tylko on wrócił z wojny o własnych siłach, ale nie znaczy to, że było mu łatwo odnaleźć się w dawnym, bliskim świecie.

Subtelnie ukazali rozwijające się uczucie, w granych przez siebie postaciach, Robert De Niro i Meryl Streep. Postać Lindy jest interesująca, ponieważ młoda kobieta przeżywa dramat utraty narzeczonego, z powodu ojca ma prawo lękać się mężczyzn, a jednocześnie potrzebuje jako samotna dziewczyna oparcia i miłości.

Michale to człowiek instynktownie ufający sile, gotowy odrzucić emocje i sentymenty dla osiągnięcia celu, ale poświęcający się dla przyjaciela. Ukonkretnię: Stevena jako niezdolnego do walki o przetrwanie gotów był zostawić w pułapce, ale po proteście Nicka zabrał go i gdy potem Steve spadł ze śmigłowca do rzeki, skoczył za nim i niósł później rannego przez wiele kilometrów.

Michael nie zdecydował się walczyć o Lindę z Nickiem jeszcze przed wyjazdem na wojnę, choć przyjaciel zwlekał z decyzją o ślubie. Tu, podobnie jak w opisanych wyżej sytuacjach, bohater toczył wewnątrz siebie spór, wahał się, przełamywał. 

Mike zbulwersował przyjaciół tym, że nie chciał pożyczyć butów i skarpet Stanleyowi na polowaniu. Ostatecznie uległ, ale po kłótni, w której miał wszystkich przeciw sobie.

Ciekawą rolę pełni w filmowej kompozycji muzyka. George gra coś w rodzaju preludium w prowadzonym przez siebie barze. Rozkrzyczani, pijani koledzy milkną. Następne ujęcie to już Wietnam.

Jeśli, drodzy maturzyści, zastanawiacie się nad tematami prac czy pytaniami, do których w „Łowcy jeleni” znajdziecie materiał, to, oczywiście, zachęcam, byście uwzględnili:

  1. człowiek w sytuacjach krańcowych, ekstremalnych
  2. przyjaźń
  3. obrazy wojny
  4. dom.

Przy pierwszej propozycji wartościowym połączeniem byłaby „Przełęcz ocalonych” z „Łowcą jeleni”. Są bowiem tacy, którzy jak Desmond Doss czy Michael, podołali próbie i inni, dla których okazała się za ciężka do zniesienia. 

Siła przyjaźni ukazana jest, gdy Steven i Nick przylatują po rannego Michaela i także wtedy, gdy on z kolei stara się ściągnąć do domu żyjącego w swoim świecie Nicka oraz okaleczonego poważnie Stevena, który polubił szpitalną egzystencję, czuł się z nią bezpiecznie i nie chciał wrócić do matki, żony i dziecka.

Słowo „dom” używane jest przez bliższych i dalszych znajomych Michaela, gdy witają go po powrocie z Wietnamu. Nick jeszcze przed wyjazdem prosił przyjaciela, by ten sprowadził go z powrotem i nie zostawiał w dalekim kraju. Mówił, że wszystko, co najważniejsze ma „tutaj”.

Po jego śmierci przyjaciele i znajomi, kompletnie rozbici utratą bardzo bliskiego im człowieka zaśpiewali przy pożegnaniu na stypie: „Boże, błogosław Amerykę (…) mój dom, słodki dom”.

A teraz obiecany powyżej temat wojny propagandowej. Nie ma sensu, żebym pisał to, co przeczytacie choćby w Wikipedii. Krótko: nigdy wcześniej tak ważnej roli nie odegrały w wojennym konflikcie media i wywieranie wpływu na światową opinię publiczną. Demokratyczna Ameryka w tej kwestii zbierał cięgi od Sowietów. Komuniści upowszechniali przekaz: źli zachodni imperialiści mordują niewinne dzieci w Wietnamie. Amerykanie rzekomo nie pozwalali narodowi wietnamskiemu wybrać formy rządów, jaka Wietnamczykom odpowiadała.

Prawda była nieco inna, ale w zachodniej Europie lewicowe ruchy polityczne zyskiwały na popularności, Rosjanie zręcznie wykorzystywali tendencje i środowiska pacyfistyczne w wojnie propagandowej. Agenci komunistyczni pracowali w pocie czoła i ZSRR nie żałował pieniędzy.

Przypatrzmy się „Łowcy jeleni” od strony właśnie wojny ideologicznej z komunistami. Pierwsza ważna kwestia to pochodzenie bohaterów. Są Rosjanami. Skąd się wzięli w Ameryce? Dużo z nich znalazło schronienie za oceanem po przewrocie bolszewickim i wojnie domowej będącej jego następstwem. Czy przedstawieni w filmie Słowianie przybyli na fali tej emigracji? Wydaje się to najbardziej prawdopodobne. 

Żołnierze ukazani w filmie wywodzą się ze środowisk robotniczych, które w pierwszym rzędzie chcieli pozyskać dla siebie komuniści. Michael, Nick, Steven walczyli z komunistami wietnamskimi, wspieranymi przez radzieckich, pewnie w znacznej mierze rosyjskich doradców.

Rosjanie z Pensylwanii chodzą do cerkwi, Rosjanie w ZSRR ukrywali swoją wiarę, jeśli ją jeszcze mieli. Chodzenie do świątyni oznaczało w najlepszym razie społeczną degradację, zawalenie się zawodowej kariery.

W „Łowcy jeleni” cywilów, ratujących swoje życie mieszkańców wioski z zimną krwią morduje Wietnamczyk z sił komunistycznych. Niehumanitarnie traktowani są jeńcy, żołnierze amerykańscy przez ludzi z Wietkongu, a nie odwrotnie.

W dziele Michaela Cimuno zostało pokazane, że gdy Amerykanie wycofywali się z Sajgonu, rzekomo tak tęskniący za komunistami Wietnamczycy robili co mogli, by zabrać się razem z nimi.

W trakcie wesela Angeli i Stevena cała sala śpiewa „Raskwitały jabłanie i grusze”, czyli popularną podczas II wojny światowej „Katiuszę”, piosenkę o tęsknocie dziewczyny za ukochanym odbywającym służbę wojskową. To takie przypomnienie, że nie tak dawno temu USA i ZSRR byli sojusznikami w wojnie z Hitlerem i Japonią.

Na końcu bohaterowie, przypomnijmy – Rosjanie i robotnicy śpiewają: „Boże błogosław Amerykę, mój dom”.

Zastanawiałem się, czy prawosławna mniejszość ukazana w filmie to Rosjanie czy może Ukraińcy. Wybrałem rosyjskość przede wszystkim z powodu „Katiuszy”, śpiewanej na weselu Stevena i Angeli. Po pierwsze to pieśń rosyjska, po drugie trudno wyobrazić sobie, by jakaś ciemiężona przez Rosjan w ZSRR grupa identyfikowała się z ich kulturą. Pisze się jednak, że w „Łowcy jeleni” ukazano Ukraińców bądź Łemków.

W wymowie dzieła nie zmienia to wiele. Przecież musiały być istotne powody, dla których prawosławna ludność, zwykli robotnicy nie wracali do swojej starej ojczyzny, w propagandzie przecież przedstawianej jako najlepsze miejsce dla proletariatu, pracowników fabryk. Światopogląd materialistyczny, ateizm Sowieci przedstawiali też jako przejaw dojrzałości, nieuchronny efekt postępu i rozwoju nauki, a bohaterowie „Łowcy jeleni” ani rusz nie chcieli tego zrozumieć. Nawet niewierzący tradycję szanowali, kultywowali swoją więź z przeszłością i kulturą, wszystko jedno: ukraińską, łemkowską czy rosyjską. 

Wśród wielkich filmów o wojnie w Wietnamie wymienimy, oczywiście, „Czas Apokalipsy” i w pewnej drobnej części także „Forresta Gumpa”. Omówienie obu znajdziesz Czytelniku na tym blogu w dziale Film. Możesz skorzystać z wyszukiwarki. 

Pozdrawiam Cię i zapraszam do korzystania z materiałów oraz zapoznania się z ofertą Sztuki Słowa. 

 

Jeśli masz ochotę wesprzeć finansowo działanie tego serwisu, przyczynić się do jego rozwoju, możesz dokonać wpłaty/przelewu na konto firmy: Sztuka Słowa PL, Tomasz Filipowicz.

Nr: 15 2490 0005 0000 4500 8617 6460 

Tytułem: SERWIS EDUKACYJNY 

Kategoria:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *