John Lee Hancock: “McImperium” – opis, omówienie, opracowanie, analiza, recenzja
4 lipiec, 2021 7:39 Zostaw komentarz„McImperium”, w oryginale „The Founder” nie jest dziełem kinematografii zasługującym na wyróżnienie. Dlaczego więc jego omówienie pojawia się w tym serwisie? Film jest współcześnie najbardziej znaczącym środkiem komunikacji. Dociera z przekazem do milionów szybciej niż poczytne powieści czy wydawane drukiem biografie. Nie możemy zatem ignorować tej jego roli, a docenić raczej i wykorzystać. Jak wiadomo, szkolne programy edukacji nie nadążają za rzeczywistością. Przedsiębiorczość to, jak wynika z moich obserwacji, coś, co najczęściej młodzież wynosi z domu. Jak się jej uczyć, jeśli nie od rodziców? Najlepiej od mistrzów. W tym miejscu jako godna uwagi propozycja pojawia się obraz w reżyserii Johna Lee Hancocka poświęcony twórcy, a właściwie twórcom, sukcesu sieci restauracji szybkiej sprzedaży. McDonald’s jest, oczywiście, czymś znacznie więcej niż globalną marką i firmą. To symbol przemian w biznesie, kulturze i społeczeństwie w XX wieku. Zacznijmy opowieść.
Historia założycieli znakomitego przedsiębiorstwa zawiera typowe dla genialnych rozwiązań elementy. Najpierw są uparci, głodni sukcesu ludzie, gromadzenie życiowych doświadczeń, konsekwencja, pomysłowość, nabieranie odporności i chęć dania ludziom czegoś, czego potrzebują. Bracia McDonald zauważyli, że w okresie wielkiego kryzysu ekonomicznego w ich miejscowości zarabiał jedynie właściciel firmy, która sprzedawała hamburgery. „Jeść trzeba”. Potem, we własnym już biznesie, postanowili zoptymalizować proces przygotowywania i wydawania posiłków. Pozbyli się z oferty piwa i papierosów, by uniknąć kłopotliwej klienteli. Śmiało wyrzekli się naczyń i sztućców. Wypracowali z personelem najszybszy ciąg czynności, ruchów w kuchni, by od zamówienia do odbioru płynęły sekundy. Wszystkie procedury były ściśle określone, przećwiczone i stale poprawiane w celu uzyskania najlepszej jakości, największych oszczędności i przyśpieszenia tempa.
A zatem u źródeł sukcesu leży pasja, innowacja, świeże spojrzenie na stare sprawy i oparcie się na branży, w której nie trzeba kreować popytu. Gdzieś unosi się w powietrzu owiany mgiełką tajemnicy legendarny duch Ameryki. To wtedy, gdy właściciele lokalu, nie mogąc pozwolić sobie na kupno nowego w innym miejscu, po prostu przewieźli go ciężarówką, a gdy po drodze jako ograniczenie pojawił się most, budynek przecięli na pół.
No tak, ale niektórzy z Was, Drodzy Czytelnicy, zapewne wiedzą, że genialni wynalazcy nie zawsze wdrażają swoje pomysły i czerpią z nich zasłużone zyski. Bywa, że musi się pojawić ktoś inny, kto nie wymyślił koła, ale wie, jak na nim zarobić. Przywołać możemy jako przykład choćby Edisona i Teslę, ale historia zna ich więcej. Bracia McDonald mogliby odejść z tego świata w ciszy i zapomnieniu, ale w ich życiu pojawił się Ray Kroc, sprzedawca – akwizytor, trochę nieudacznik. Nie był człowiekiem przegranym w pełnym rozumieniu tych słów. Dorobił się domu, przeżył wiele lat w stabilnym małżeństwie, ale w filmie poznajemy go jako człowieka wciąż szukającego swojej szansy, niespełnionego, „wciskającego” mikser do shake’ów właścicielom restauracji w całych Stanach. Mimo dopracowanej marketing-gadki rzadko kto był zainteresowany, a Ray wiódł życie w drodze, żywiąc się w przydrożnych knajpach, tracąc tam czas i nerwy.
Ze strony Klasyka Literatury i Filmu korzysta wielu Uczniów, Nauczycieli i Rodziców samodzielnie kształcących dzieci w ramach edukacji domowej. Dlatego warto nadmienić, że historia powodzenia biznesowego konceptu jednej z najbardziej znanych na świecie „sieciówek” stwarza okazję do rozmowy na wiele poważnych tematów. McDonald’s to cywilizacyjny fenomen i symbol globalizacji. W ekspansji firmy widziano przyczynę upadku tradycyjnych francuskich knajpek, w których pielęgnowano rodzimą kulturę kuchni, stołu i celebracji jedzenia. Istnieje wskaźnik Big Maca służący do pomiaru siły nabywczej na całym świecie, który wprowadzony został przez tygodnik „The Economist”. Zjawisku makdonaldyzacji społeczeństwa poświęcono wiele książek i artykułów naukowych, gdyż wykracza ono daleko poza sferę konsumpcji i dostrzec można jej cechy w wielu obszarach zbiorowego życia. Zapoznajcie się, proszę, z treścią tego hasła choćby w Wikipedii i pomyślcie, czy przypadkiem zagadnienie nie dotyczy samego nawet egzaminu ósmoklasisty.
Nieźle jak na drobnych przedsiębiorców z głębokiej amerykańskiej prowincji i weterana sprzedaży obwoźnej, prawda?
Wróćmy do Raymonda Kroca. Widz pozostawiony zostanie po seansie z pytaniem: ukradł braciom McDonald ich patent czy twórczo rozwinął, wkładając swój wielki udział, bez którego nie byłoby fenomenu restauracji typu fast food o rozpoznawalnym logo na całym globie?
Z jednej strony: złamał warunki umowy i nie dotrzymał danej McDonaldom obietnicy, pozbawiając ich w pełni zasłużonego udziału w zyskach, po prostu ich okradł.
Z drugiej strony: znakomicie wykorzystał potencjał pomysłów braci, stworzył markę światową, umożliwił dorobienie się, wzbogacenie tysiącom franczyzobiorców w samych Stanach Ameryki Północnej, ale przecież nie tylko. Pozwolił na korzystanie z dobrodziejstwa szybkiej obsługi, tanich produktów wielu klientom, na różnych kontynentach.
Gdyby nie przemoc i kłamstwo, Kroc nie zbudowałby imperium. Gdyby nie solidność, dokładność, przewidywalność i słowność braci McDonald, długo na pewno nie pojawiłaby się firma, która jednak, co by o niej nie mówić, strzeże standardów jakości i wymusza na franczyzobiorcach utrzymywanie norm w menu, obsłudze, czystości czy kanonów w funkcjonalności wnętrz.
Kroc nie miał na swojej nowej drodze, od chwili zawarcia umowy z McDonaldami, wcale łatwo. Nowi właściciele restauracji nie zawsze chcieli stosować się do narzuconych szablonów, zmieniali dowolnie listy potraw, pojawiły się kłopoty z rachunkami za prąd potrzebny do chłodziarek mleka do szejków. Przedsiębiorca nie zrażał się jednak, podejmował radykalne decyzje, zerwał ze swoimi dotychczasowymi znajomymi, nauczył się szukać osób gotowych podjąć się ciężkiej pracy. Zaczął wyrastać na lidera. Stworzył też specyficzny etos, odwoływał do wartości rodziny. Zrozumiał wartość logo, graficznego znaku wymyślonego przez jednego z braci. Złoty łuk przyciągał, gromadził pod sobą, tworzył wspólnotę. Nawet jeśli tę frazeologię, symbolikę, zwłaszcza w świetle niemoralnych poczynań Raya, uznamy za „dętą”, podszytą fałszem, powierzchowną, a nawet tandetną, to działała.
Kroc nie bez powodu szukał współpracowników wśród osób wierzących, żydów, muzułmanów. Zraził się do zamożnych znudzonych wszystkim snobów, których towarzystwo imponowało jego pierwszej żonie. Jego wizja, skala działania zaczęły przyciągać do niego ludzi, którzy dołożyli coś od siebie do sukcesu firmy. Młody prawnik podpowiedział Rayowi, by kupował ziemię, na której franczyzobiorcy będą stawiać swoje restauracje, ponieważ to wymusi posłuszeństwo i będzie ich dyscyplinować, a z drugiej strony zapewni długotrwały, stabilny wzrost wartości królestwa Kroca.
Zwróćcie uwagę, biznes stoi na dwóch nogach: innowacyjności i starych dobrych filarach majątku. Choć na początku XXI stulecia tak wiele mówiło się o firmach nowoczesnych technologii, to wielkie zyski w tym czasie zapewniły inwestorom nie tylko start-upy, ale także złoto, ziemia, spółki surowcowe, wydobywcze, kopalnie i tak zwany „brudne branże”, ciężki przemysł i firmy handlujące ropą i gazem.
Myślmy i uczmy się.
„McImperium” to nie jest wielkie kino, ale widzowi seans przyniesie sporo przyjemności. Przede wszystkim warto docenić odtworzenie klimatu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Oko cieszą stroje, drogi, samochody z epoki. No cóż, dla Amerykanów połowa zeszłego wieku to jak dla nas, powiedzmy, siedemnaste stulecie. Krótką przecież mają tę swoją historię…
Uśmiech wywoła też na twarzy odbiorcy i pewnie przelotną refleksję, zwyczaj drobnego handlowca odtwarzania co wieczór z winylowej płyty programu „treningowego”, szkoleniowego wykładu, seansu coachingowego, choć ja najchętniej nazwałbym to „świeckim kazaniem” albo jeszcze lepiej: występem świeckiego kaznodziei. Ów jegomość przekonuje Kroca, że najważniejsze jest nie wykształcenie czy zdolności, ale konsekwencja. Prawda to szczera, drodzy Państwo, bez dwóch zdań. Zresztą, Ray po odniesieniu i utrwaleniu już swego sukcesu także zaczął stroić się w piórka mędrca i pouczać „maluczkich”.
Nie chciałbym też, żeby ktoś pomyślał, że kpię z trenerów, szkoleniowców i coachów. Nieprawda. Sądzę, że mają ważną rolę do odegrania, a my wszyscy musimy się motywować do działania, bo sens jest w czynach i aktywności. Bohater filmu w końcu wyciągnął wnioski. Mimo niemłodego wieku dokonał czegoś przełomowego, choć na początku opowieści nikt nie dałby za niego stu dolarów. Był obwoźnym sprzedawcą, a przerzucał się w ciągu swej zawodowej „kariery” od towaru do towaru, od pomysłu do pomysłu. Sprzedawał raz papierowe kubki, a kiedy indziej fortepiany. Ugrzązł w jałowym życiu na dobre. Był przeciętniakiem marzącym o wielkich pieniądzach, a przy tym tandetnym blagierem. Szybko przywykł do promowania siebie jako twórcy firmy, co przecież było tylko częściowo prawdą, a w cień przesuwał wynalazców całego procesu przygotowywania i sprzedaży. Kreował swój wizerunek geniusza, dzięki czemu zdobył serce pięknej kobiety. Trzeba przyznać, że inspirował, zachęcał, porywał i zmieniał Amerykę. Z wyjątkową mściwością odegrał się na tych, którzy próbowali go powstrzymywać. Nie chciał, by pierwsza żona, z którą się rozwodził, otrzymała cokolwiek ze zbudowanej przez niego firmy. Odciął też od zysków braci McDonald.
A dlaczego nazwałem jegomościa z płyty „świeckim kaznodzieją”? Pomyślałem, że może ta tradycja wystąpień mówców motywacyjnych, mentorów, trenerów, coachów ciągnie korzeniami z kazań pastorów w zborach stawianych w całej Ameryce, gdzie pastor nie tyle sprawował Eucharystię, co przewodniczył modlitwom i inspirował wiernych. Ambona zaś zajmowała miejsce centralne, a ołtarz nie miał tego znaczenia co w kościołach katolickich czy prawosławnych cerkwiach.
W zeświecczonej kulturze księdza zastępuje psycholog, kaznodzieję i duchowego przewodnika mentor i coach.
Kroc wierzył w siebie i za to można go podziwiać.
Zobaczył restaurację McDonald’s i zakochał się w niej. Wszystko w rozwiązaniach braci było znakomite: jakość obsługi, prostota menu, oszczędności, tempo wydawania posiłków, graficzna oprawa. Ray zobaczył oczyma wyobraźni żółte łuki w całych Stanach, obok wieży świątyni i flagi narodowej przed lokalnym sądem. Z nikogo stał się kimś. I mimo wszystko on unieśmiertelnił braci, choć nikt nie wie, czy może ich losy nie potoczyłyby się lepiej bez niego. Nie posiadali agresywności Raya i jego determinacji. Może wewnątrz swych dusz czuli, że stworzyli już coś niepowtarzalnego, a lis, którego wpuścili do kurnika, jak sami określali Kroca, dopiero dzieło życia miał przed sobą.
Z obrazu i przede wszystkim historii bohatera wynika i takie oto przesłanie. Tworzysz coś nowego, wyrastasz poza ograniczenia i schematy, uważnie dobieraj towarzystwo do swego otoczenia. Są bowiem tacy, którzy swoim marazmem, przyzwyczajeniami będą gotowi Cię „zatopić”. Inni dodadzą sił, podsuną pomysły i będą „kibicować”.
Film obejrzyjcie najlepiej sami, by wyrobić sobie zdanie i nie polegać na moim.
Zachęcam Was do korzystania z bazy wiedzy na tej stronie i zapoznania się z ofertą Sztuki Słowa tu lub na witrynie firmowej. Zaczęły się wakacje i rzadko kto myśli o nauce, ale chęć skorzystania z zajęć przygotowujących do matury lub do egzaminu ósmoklasisty najlepiej zgłosić pod koniec sierpnia. Na początku września wolne terminy bardzo szybko znikają.
Jeśli chcecie Państwo podziękować autorowi za jego pracę, polubcie fanpejdż na Facebooku, podeślijcie link znajomym, którzy poszukują nauczyciela, korepetytora dla siebie bądź dzieci.
I najważniejsze: wracajcie tu.
O filmach poświęconych sukcesowi okupionemu ciężką pracą i walką także z samym sobą poczytacie pod linkami:
Kategoria: Film