Ethan Coen, Joel Coen: “Człowiek, którego nie było” – omówienie, opracowanie, opis, analiza, recenzja

14 sierpień, 2021 10:18 Zostaw komentarz

Znakomity, całkowicie niehollywoodzki film braci Cohen. Nawiązuje swoją estetyką do ekspresjonizmu niemieckiego i czarnego kryminału z pierwszej połowy poprzedniego stulecia. Środki, jakimi operują twórcy, bardziej kojarzą się z teatrem niż kinem. Dużo tu zbliżeń twarzy postaci, mniej szerszych perspektyw, akcja najczęściej rozgrywa się w małych pomieszczeniach. W obrazie utrzymana jest mroczna atmosfera, typowa dla filmowego gatunku noir. Aluzji, nawiązań do literackich i intelektualnych tradycji znajdziemy w dziele braci Cohen o wiele więcej. „Człowiek, którego nie było” to przecież niemal grecka, klasyczna tragedia, w której bohater skazany jest na przegraną, choć na dobrą sprawę nie bardzo wiemy, dlaczego. Zdąża ku katastrofie, choć co jakiś czas wydaje się, że zagrożenia uniknął. Jego losami kierują przede wszystkim zbiegi okoliczności, inni ludzie. Twórcy poprzez szereg drobnych motywów podsuwają nam też skojarzenie z everymanem i moralitetem. 

Ze względu na posępną aurę, dość pesymistyczny wydźwięk dzieła i jedną scenę raczej polecałbym je starszym nastolatkom. Wszystkim dojrzałym kinomanom, oczywiście, też. Warto „Człowieka, którego nie było” zobaczyć, ponieważ pomimo braku optymistycznego zakończenia przynosi to, co Arystoteles opisywał jako katharsis.

Litość budzi nieszczęście człowieka niewinnego lub niezasługującego nad tak surową karę, a trwogę wywołuje upadek kogoś, w kim widz może zobaczyć siebie. Tyle od wielkiego Greka.

Główny bohater to osoba traktowana przez otoczenie jako prawie nieistniejąca, przeciętniak, uległy nieudacznik. Pogodzony jest jednak ze swoim losem i znosi wszystko z zadziwiającym stoickim spokojem. To typ ofiary. W pracy nie ma nic do powiedzenia, ponieważ zakład fryzjerski, gdzie został zatrudniony, należy do szwagra. Propozycję małżeństwa usłyszał od dziewczyny, która została jego żoną. Jemu pozostało zgodzić się pomimo przypuszczenia, że jeszcze znają siebie zbyt mało. Doris oświadczyła mu, że to się już nie zmieni. Fryzjer z małego miasteczka podejrzewa zresztą, że małżonka zdradza go ze swoim szefem, a bieg zdarzeń tylko go w tym przypuszczeniu utwierdzi.

Oglądając film, powoli zaczynamy rozumieć szerokie znaczenie tytułu: człowiek, którego nie było. Bohater tak bardzo poddaje się presji, pada ofiarą przewagi i egoizmu otoczenia, że nawet oszukujący go kochankowie wyżalają się właśnie jemu na skutki i niedogodności wynikające pośrednio z ich krętactw i niegodziwości. 

Mężczyzna czasem podejmuje wyzwanie i próbuje zmienić coś, ale szybko wtrącony jest ponownie w rolę widza i żeru dla silniejszych i pozbawionych skrupułów. Pada ofiarą naciągacza i uwikłany jest w bieg zdarzeń, na które nie ma wpływu, a które znów wynikają ze zdominowania go przez znajomych czy żonę. Nawet kiedy pozbawi kogoś życia, choć w obronie własnej, to jest tak dalece niezauważalny, że nawet wymiar sprawiedliwości długo się nim nie interesuje, a przyznanie się do winy zostaje wykpione bądź zignorowane. Jego otoczenie zawsze traktowało go jak statystę, tło. Nieszkodliwy dodatek.

Ed Crane budzi coraz bardziej nasze współczucie, ponieważ nawet wtedy gdy czyni komuś krzywdę, to wkrótce dowiaduje się, jak bardzo oszukiwany i wykorzystywany był przez swoją ofiarę. Nie potrafimy go potępić. Czasem wydaje się, że wreszcie w jego życiu karta się odwróci. Niby nie ma już żadnych złudzeń i oczekiwań, ale jeśli da się jakimś jeszcze pociągnąć, to tylko po to by je również utracić. Nadzieja rodzi kolejne rozczarowanie. Wszystko prowadzi do ostatecznej katastrofy.

Film niesie, jako się już powyżej rzekło, przesłanie filozoficzne. Nieszczęsny fryzjer, przypadkowy zabójca kochanka swojej żony, szantażysta wyprowadzony w pole przez wspólnika, a przez wymuszenie pieniędzy tylko poznający głębię swego upadku, ze spokojem oczekuje nawet na egzekucję.

Poszukiwanie ukojenia i równowagi w ewentualnym nowym związku bądź przyjacielskiej relacji także przyniesie Edowi zawód i pojęcie, jak bardzo był znów naiwny, ślepy, może dobrotliwy. 

Można wysnuć taką interpretację, że łagodnością, cierpliwością, poddaniem się próbował przekupić los i uchronić się przed zniszczeniem. Z drugiej strony, w jego przypadku wszelkie próby złapania się z losem za bary kończyły się porażką. Grający go Billy Bob Thorton kojarzy się chwilami z Humphreyem Bogartem choćby z „Casablanki”. Głęboki spokój, rezygnacja, pogodzenie z faktami, ale chyba jeszcze mniej resztek nadziei czy śladów szczęścia.

Społeczeństwo ukazane w „Człowieku, którego nie było” to gromada jednostek równie zbłąkanych, działających pod wpływem przypadkowych impulsów jak tytułowa postać. Mężczyźni odgrywają przed sobą i towarzystwem rolę pewnych siebie ludzi sukcesu, którzy albo są wojennymi bohaterami, albo właśnie wpadli na pomysł biznesu, który da im bogactwo i niezależność. Oczywiście, wszystko z szerokim uśmiechem zwycięzcy i „równiachy” na twarzy. Kobiety to albo zdolne manipulatorki, albo zaniedbywane żony, które chorymi fantazjami tłumaczą sobie krzywdę ze strony mężów. W istocie rzeczy niewiele są „lepsi” od Eda.

Wydaje się, że marzenia większości o szczęśliwym, spokojnym życiu się spełniają, coś jakby taki amerykański sen. Zwykły fryzjer mieszka w domku, ma samochód i atrakcyjną żonę, która jest księgową w sklepie, a może nawet zostanie w filii firmy kierowniczką.

W sensie moralnym główny bohater nie wyrasta znacząco ponad swoich gnębicieli. Kiedy może, próbuje stosować ich metody. Niektórzy „mają za swoje”, gdyż właśnie zupełnie go nie doceniali. Dlatego między innymi dzieło braci Cohen ogląda się z taką przyjemnością i satysfakcją. Próżno szukać tu jednoznacznego, prostego podziału na dobro i zło, choć kategorie te odrzucone, naturalnie, nie są.

Zepsucie i cynizm, zgodnie z konwencją filmu noir, są plagą, plenią się jak chwasty. Dlatego poczciwcy skazani są na przegraną, ale – przyznajmy to szybko – rekiny, lwy i hieny także nie odnoszą wielkiego zwycięstwa. No, może poza adwokatem, Freddym Riedenschneiderem i właścicielami banku.

Mimo wszystko, trzeba przyznać, że Ed stara się uratować żonę i nawet gotów był przyznać się do winy, ale nie był w stanie udowodnić swojej wersji wydarzeń. 

 

Dlaczego pomyślałem o tragedii greckiej? A przypomnijmy sobie słowa chóru z „Króla Edypa”

“O śmiertelnych pokolenia!

Życie wasze to cień cienia.

Bo któryż człowiek więcej tu szczęścia zażyje 

Nad to, co w sennych rojeniach uwije,

Aby potem z biegiem zdarzeń

Po snu chwili runąć z marzeń.“

Syna Jokasty i Lajosa był jednakowoż monarchą, a Ed to fryzjer, któremu co jakiś czas ktoś zadaje pytanie: „co z ciebie za mężczyzna?”, „co z pana za człowiek?”.

Bohater z kamienną twarzą przyjmuje wyrok sądu i wchodzi na salę, gdzie czeka kat i elektryczne krzesło. Życie wydaje się mieć dla niego wartość niewielką. Rozstaje się z nim bez żalu, a może nawet z pewną ulgą. Okazuje się, że chowa jeszcze w sercu odrobinę przywiązania do małżonki, która tak źle go potraktowała. Może to miłość? Uważa, że szybsze odejście jest nawet swego rodzaju przywilejem, ponieważ pozwoli, być może, poznać sens istnienia i przeznaczenie.

Gra aktorów jest fenomenalna. Twarz Billego Thortona wyraża w minimalnych dozach ból, irytację, zgodę na wszystko, nadzieję, zdumienie, złość, niesmak, ale to naprawę w ilościach śladowych, gdyż skrytość, opanowanie, uległość były główną strategią na życie Eda. Czasem pojawia się zadziwiająca mieszanka tych emocji.

Pozostali artyści nie pozostają w tyle. Tworzą wspaniałe kreacje. Ich mimika, gesty odzwierciedlają osobowości, temperamenty tak wyraziście, że nawet słowa wydają się zbędne, a skojarzenie z teatrem nasuwa się samo.

Frances McDormand świetnie przedstawia postać skrywającej tajemnice Doris Crane, która panuje nad arogancją, a niekiedy ma „głupią minę”, gdy nieoczekiwanie dla siebie wpadła w pułapkę z powodu podwójnego życia i tłumi prawdziwy dramat, gdy oskarżono ją o morderstwo i znalazła się w więzieniu.

Autorzy scenariusza operują przede wszystkim zwrotami akcji, z których jedne wydają się oczywiste, gdy pozostałe są absolutnie nie do przewidzenia. Zaskakują widza, choć opowieść toczy się w małym miasteczku, a bohaterem jest ktoś z pozoru nijaki, „każdy”, „everyman”. Nie brak również humoru, choć podawany jest „na zimno”.

Los Eda zrównany został z życiem innych przede wszystkim na końcu. Tu nabiera nowego znaczenia tytuł. Na Ziemi żyją miliardy. Któż ich pamięta? Głucha cisza spowija ich zmagania z przeciwnościami już po trzech, czterech pokoleniach. Okazuje się, że byliśmy, ale prawie tak, jakby nas nie było.

To dlatego wspomniałem o katharsis i oczyszczającej, przywracającej spokój wymowie dzieła. Jak powiedział Ed, na wszystko trzeba spojrzeć z dystansu.

Bohater w celi śmierci czuje się uprzywilejowany wobec innych, ponieważ zna datę swego odejścia. Splątane linie życia układają się w całość, a to daje ukojenie. 

Autorzy zastosowali zabieg pierwszoosobowej narracji. U kresu historii okazuje się, że to nieszczęsny fryzjer ją przygotował poproszony o spisanie wspomnień przez pewne wydawnictwo. Nawet tu ujawnia się subtelna ironia twórców i żart. Ed wyjaśnia, że za każde słowo dostaje pięć centów, więc dlatego, być może, tak się rozpisał. Pytanie za sto punktów: po co mu pieniądze? Nie myśli o spadkobiercach, dzieci nie ma, żona nie żyje, a kat już czeka.

Dodać wypada, że skazaniec wyraził wdzięczność redakcji, ponieważ dzięki zleconej pracy mógł sobie wszystko uporządkować.

Wykorzystywanie znanych konwencji artystycznych to znak wielkiej sztuki. Twórczość braci Coen łączy się ze zjawiskiem postmodernizmu, podobnie jak dorobek Quentina Tarantino.

Dla mnie najważniejsze jest to, że autorzy przygotowali dla nas prawdziwą estetyczną ucztę, a mieli przy tym coś ciekawego do powiedzenia i uczynili to w oryginalny, nawet nieco zabawny sposób.

 

Poproszę teraz o polubienie tak zwanego fanpejdża na Facebooku, jeśli uważacie Państwo, że stronę warto odwiedzać, a teksty autora polecać. Można też zapoznać się z ofertą firmy Sztuka Słowa, przejrzeć artykuły z działu „Film” i zachęcać do czytania młodzież.

Nade wszystko, cieszcie się życiem.

I starajcie się nie popełniać błędów… Ed powiedział, że niczego nie żałuje, choć kiedyś żałował, że został fryzjerem. 

Polecam Waszej uwadze omówienie “Króla Edypa” i “Antygony”

Kategoria:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *