Tadeusz Chmielewski: “Jak rozpętałem II wojnę światową” – omówienie, opracowanie, opis, recenzja, analiza
29 styczeń, 2022 15:48 Zostaw komentarz„Jak rozpętałem II wojnę światową” – dzieło naprawdę warte przypomnienia z wielu powodów. Podsumujmy. Przegrana dla nas podwójnie wojna, niewyobrażalne straty w kapitale ludzkim, utrata niemal doszczętna przedwojennych elit, bandyckie praktyki okupantów, cynizm sojuszników. Fatalne skutki pokoju. Znaczący udział polskich formacji w siłach aliantów i utrata suwerenności „w nagrodę”. A mimo to twórcom filmu udało się napisać scenariusz komedii o naszkicowanym tu pokrótce strasznym czasie. Zrealizowali go. Z jakim skutkiem? Bawiła i wciąż bawi nas do łez. Co więcej, powstało dzieło krzepiące i pokazujące narodowego polskiego ducha, dużo prawdy o rodzimym charakterze ludu znad Wisły. Temu właśnie wpis ten na czas wypoczynku poświęcić zamierzam.
Komedia o wojnie. Oczywiście, powstał serial Alo’ Alo’, jednak ta brytyjska produkcja tylko z braku lepszego pomysłu stanowić może mizerne tło dla filmowej opowieści o Franku Dolasie w reżyserii Tadeusza Chmielewskiego. To Brytyjczycy, którzy go nakręcili, bawili się kosztem Francuzów i Niemców, głównych bohaterów sitcomu. Sami Francuzi w znacznej mierze kolaborujący z nazistami mogli być wdzięczni za życzliwie humorystyczne przedstawienie ich postaw, a Niemcy, no cóż – Niemcy. Właściciel kawiarni, René, niezgułowaty sybaryta to dobry przykład zaangażowania dalekich potomków hrabiego Rolanda w obronę cywilizacji i wolności słodkiej Francji.
My naprawdę przerżnęliśmy tę wojnę, a lepiej z niej i po niej wyszli nawet najnikczemniejsi jej uczestnicy. Jest się z czego śmiać? Oczywiście, śmiech ma moc leczniczą, kojącą. Uzdrawia, stawia na nogi, pomaga pobitemu pozbierać się po upokorzeniach. A może przesadzam? A może coś mi się od przesiadywania w domu „poprzestawiało”? Może przypisuję zbyt wiele zasług twórcom „Jak rozpętałem II wojnę światową”?
Przede wszystkim bohater.
Franek Dolas jest typowym polskim bałaganiarzem, niesubordynowanym, nieznoszącym dyscypliny żołnierzem, któremu blisko naprawdę zarówno do husarskich towarzyszy opisywanych przez imć Paska, jak i szlachty Dobrzyńskich z „Pana Tadeusza”. Ten nieznający języków, niepotrafiący oceniać właściwie sytuacji gamoń i tak potrafi zaleźć za skórę Szkopom tak, że wychodzą na jeszcze większych gamoni. Ale żeby tylko oni. Podobnie jest z Anglikami, Włochami i Francuzami. Franek przechodzi przez wojnę „śpiewająco” i, co ważne, bez kompleksów. Do wielu zagadnień wojenno-koszarowych podchodzi bowiem „niestandardowo”, z typowo polskim zamiłowaniem do sobiepaństwa, naturalnymi skłonnościami do anarchii i skrajnego indywidualizmu. Na swój sposób, można powiedzieć, że jest pracowity. Nie potrafi usiedzieć w spokoju. To właściwie spirytus movens tej wojny, co humorystycznie przecież, już choćby w tytule, ujęli twórcy obrazu.
Mój Boże, pewnie dziś jakaś pani psycholog rozpoznałaby u szeregowego Dolasa nadpobudliwość i kazała leczyć.
Ale czy my przypadkiem sami nie mamy skłonności, by tak właśnie o ostatnim wielkim konflikcie myśleć? „Tak” – czyli że to MY, DZIĘKI NAM, bez nas ani, ani itd? Światowa burza zaczęła się nad Wisłą, bo przecież pierwsi „postawiliśmy się” Hitlerowi, bitwa o Anglię została wygrana przez polskich lotników (tu akurat racji niemało), nasi matematycy złamali szyfry, Monte Cassino urosło w narodowej mitologii do rangi niemal kluczowej batalii tej zawieruchy.
Komedia Chmielewskiego mówi o nas więcej niż się w pierwszej chwili wydaje. To dlatego chwyta za serce i cieszy scena za sceną, bo trudno hamować śmiech, gdy ktoś wydobędzie głęboko spod skóry to, co boli i zawstydza i powie jednocześnie: patrz… jakie to zabawne. Cierpisz? A to obróć ból na drugą stronę.
Szeregowiec Dolas to ten, którego historia osobista reprezentuje losy zbiorowe. Naturalnie, pamiętajmy: „Jak rozpętałem II wojnę światową” jest kojącą opowieścią, a do niej nie można było włączyć ani Auschwitz, ani Mauthausen-Gusen, ani Wołynia, Palmir, Wawra, Katynia, Kazachstanu i innych miejsc ludobójstwa.
Franek to zwykły żołnierz. Myśli „po swojemu”. Meandry polityki, rozgrywki mocarstw to coś poza jego intelektualnym horyzontem. Dopiero sierżant Kiedros z Legii Cudzoziemskiej wprowadza nieco zamieszania w umyśle Dolasa pytaniem: o jaką Polskę chcesz walczyć? Żołnierz odpowiada wtedy: „O jaką Polskę? Przecież Polska jest tylko jedna.” Z oczywistych, politycznych, powodów wątek Armii Czerwonej, dwóch konkurujących partyzantek rozwinięty być nie mógł. Zakończenie pozostało wieloznaczne, otwarte. Franek biegł uśmiechnięty w stronę jadących czołgów T-34, ale co było dalej, to już każdy mógł domyślać się w zależności od tego, która wersja historii była mu bliższa, a też i faktycznie mogło być rozmaicie. Twórcy, mam wrażenie, podobnie jak wiele lat wcześniej, poeta Adam w „Panu Tadeuszu” raczej chcieli łączyć rodaków niż jątrzyć i dzielić.
Autorzy w „Jak rozpętałem II wojnę światową” zawarli też momenty naprawdę rozczulające. Cóż bowiem wzrusza w tej postaci najbardziej? Ten nieposkromiony łazik, buntownik, gawędziarz, amator alkoholi rozmaitego pochodzenia i woltażu gdzie by się jednak nie znalazł, gdzie by go nie zaniosły jego fantazja bądź gapiostwo, to wszędzie, ale to naprawdę wszędzie po otrzepaniu kurzu albo po wytrzeźwieniu myśli zaraz, gdzie by tu broń znaleźć i jak dalej walczyć. Pod tym względem Dolas jest takim samym bohaterem jak Skrzetuski czy Podbipięta, Soplica czy generał Bem, choć do pana Zagłoby jest mu chwilami najbliżej.
Z obozu jenieckiego próbuje uciec natychmiast po przybyciu dwa razy, ponieważ „za kilka tygodni, to się wojna bracie skończy” i już w innym miejscu: „kto inny za nas tę wojnę wygra”. Tu akurat przypadkowo prawdę jakimś cudem głęboką odkrył: wojny wygrywa się i przegrywa w zaciszu gabinetów. Pola bitew to już tylko odegranie zaplanowanego z grubsza scenariusza. Wziąwszy jednak pod uwagę wyrażone w dwóch cytatach obawy żołnierza, nie dziwne, że bardzo się śpieszył. Nie tylko przecież on.
I tu też jakoś niezwykle pięknie autorzy ujęli w losach kanoniera Franka historię dwóch prawie wieków historii polskiego oręża i patriotyzmu cywilów, kiedy to na polach bitew, na barykadach i ulicach bili się czy to w wieku XIX czy XX. W okresie zaborów w Europie nazywani byli kondotierami wolności, czyli najemnymi żołnierzami, którzy służą właśnie idei wolności wszystkich ludzi. No, młodzi przyjaciele, czas poczytać, warto wiedzieć. Gdybyście zdawali sobie sprawę, jak kochali nas Niemcy, zanim Bismarck i Hitler poprzestawiali im w głowach. Zainteresowanych odsyłam choćby do antologii niemieckiej poezji o powstaniu listopadowym „Walecznych tysiąc…”. Tak, nie pojedynczy utwór, antologia, czyli cały zbiór. Zachodni sąsiedzi wiedzieli, że powstanie stworzyło jednak zaporę dla rosyjskiej armii zmierzającej z interwencją do Belgii i Francji.
Czy my jesteśmy jako naród nieco megalomańscy? Może trochę? A może przeciwnie? Nie widzimy ani swej roli w dziejach Europy, ani narodowych zalet? Kanonier Dolas zawstydza samym swoim pojawieniem się zdemoralizowanych, rozpitych Francuzów i nadętych, zarozumiałych Anglików. Jest mistrzem improwizacji.
Jak mnie strasznie kusiło, jak strasznie mnie kusiło, kiedy polscy żołnierze pojechali na misje do Iraku i Afganistanu, by przypomnieć na forach społecznościowych sceny z grą Dolasa z Arabami w trzy karty i napisać, że nasi już na Bliskim Wschodzie byli i po prostu odegrają w trzy karty od przeciwników cały ich arsenał wojenny. Nie pozwoliłem sobie, oczywiście, na takie żarty, ponieważ w grę wchodziło ludzkie życie. Twórcy w niepowtarzalny sposób pokazali geniusz improwizacyjny polskiego wojaka, i wdzięk, i luz, z jakimi przejął panowanie nad sytuacją, rozbijając błyskawicznie zakulisowe intrygi i rozgrywki, o których w ogóle nie miał pojęcia.
„W karty wygrał? Z całą arabską wioską?” – zachodzili w głowę dowódcy z Legii Cudzoziemskiej.
Dolas instruował oficerów wojsk kolonialnych i dowódców sił ekspedycyjnych, a Pan Zagłoba kiedyś radził Zamoyskiemu, by obiecał królowi szwedzkiemu Niderlandy.
To nie jest wojak z wiersza Broniewskiego pt: Żołnierz polski. To jego zupełne przeciwieństwo.
(…)
Jego dom podpalili Niemcy!
A on nie ma broni, on się nie mści…
Hej, ty brzozo, hej, ty brzozo-płaczko,
smutno szumisz nad jego tułaczką,
opłakujesz i armię rozbitą,
i złe losy, i Rzeczpospolitą…
Siedzi żołnierz ze spuszczoną głową,
zasłuchany w tę skargę brzozową,
bez broni, bez orła na czapce,
bezdomny na ziemi-matce.
Pasek podczas zagranicznych wypraw milczał ponoć srodze wobec cudzoziemców we wszystkich znanych mu językach. Dolasowi buzia się nie zamyka… ale mówi po polsku, nie zrażając się, że kapitan brytyjskiej piechoty go nie słucha, a kapitan Legii Cudzoziemskiej to niezdolna do upilnowania nawet osobistej broni zapijaczona kreatura.
Przy okazji, twórcy filmu fenomenalnie wykorzystali stereotypy na temat znanych nam nacji. Kapitan Letoux poucza: Bez dobrej kuchni nie ma wielkiej Francji! Anglicy tea time traktują jak świętość.
Odwaga
Dolas nie boi się o życie – wierzy w swą szczęśliwą gwiazdę. On się zamartwia, czy dostanie karabin, czy będzie mógł się dalej bić. I to też w jakimś niezwykłym skrócie uchwycona prawda. Nie wygraliśmy tej wojny, bo nam nie pozwolono. Żołnierze we wrześniu 1939 roku musieli przegrać, bo nie byli właściwie uzbrojeni i nikt nie wiedział, co szykuje się dla nich za wschodnią granicą. Potem było już tylko gorzej…
Oficerowie niżsi rangą i szeregowcy są tu przedstawieni… reszta, czyli dowódcy i politycy – nie. Może i dobrze.
Polskie towarzystwo w obozie jenieckim też w symbolicznym skrócie prezentuje polskie epopeje wędrowców, od Legionów Dąbrowskiego poczynając, na kolejnych falach emigracji kończąc. Pojmani, rozbrojeni, wszyscy myśleli o ucieczce, do Francji, a potem jeszcze raz, do Wielkiej Brytanii.
Oddajmy głos Frankowi, który z Józkiem zwiał niemieckiej eskorcie i znów myślał o jednym:
„A jak nam się uda z tą Francją, to myślisz, że dadzą nam broń?”
Autorzy nawiązali do, już sam nie wiem czego jeszcze… Do powieści „płaszcza i szpady”, konwencji westernu? Bójka w portowej tawernie to dla uczestników doskonała zabawa. Obsługa do pewnego momentu obserwuje ją z dystansem i spokojem. Prawdopodobnie to stały element wieczoru.
Jest tu i cwana knajpiana dziewczyna, i równie cwani werbownicy.
„Jak rozpętałem II wojnę światową” to kolejne dzieło o wspaniałych polskich żołnierzach. Nadmienię, że całkiem niedawno na kanale Youtube IPN-u słuchałem historyków przedstawiających wyniki badań dotyczących rozpoznania przez polski wywiad zagrożenia ze strony Niemiec i ZSRR tuż przed wojną. Pierwszy raz zetknąłem się z informacją, że polskie plany obrony przewidywały utrzymanie linii Wisły przez trzy miesiące.
Przeciwnikowi wystarczyły dwa tygodnie.
Politycy i generalicja nie zorientowali się w przewadze Niemców i nie docenili skutków zbliżenia ZSRR i III Rzeszy. Wojna zastała Polskę ślepą i głuchą ze zdziecinniałymi elitami wojskowymi i dyplomatycznymi. Boli mnie, gdy słyszę, jak w szkołach mówi się, że politykę zagraniczną II RP można uznać za sukces.
Pierwsza część filmu wydaje się najlepsza, ostatnia najsłabsza. Dlaczego? Może z czasem maleje znaczenie świeżości i oryginalności pomysłu. A może jest tak, że to z cywilizacją zachodnioeuropejską mieliśmy więcej do czynienia, do niej przynależymy, z nią wiele łączy nas porachunków, powinowactw i powiązań. O relacji z ZSRR, z jego armią, służbami nie było co powiedzieć. Albo byłaby to propaganda, albo kłamstwo. Jeszcze postać Rykowa z “Pana Tadeusza” wypada przekonująco i ciekawie. To sympatyczny bohater i życzliwy człowiek. Nawet Suzin z “Lalki”, kupiec moskiewski to wspaniały przyjaciel Wokulskiego. W naszej kulturze wschodni sąsiad to raczej głucha i ciemna karta.
Na tym blogu wpisy poświęcone literaturze i kinematografii wojennej reprezentują choćby omówienia i analizy:
“Ocalonego” Tadeusza Różewicza
“Z głową na karabinie” K.K. Baczyńskiego
“Przełęczy ocalonych” Mela Gibsona
“Czasu Apokalipsy” Francisa Forda Coppoli
“Łowcy jeleni” Michaela Cimino
“17 września” Zbigniewa Herberta
“Substancji” Zbigniewa Herberta
“Kamieni na szaniec” Aleksandra Kamińskiego
“Rzeźni numer pięć” Kurta Vonneguta
“Raportu z oblężonego Miasta” Zbigniewa Herberta
W ramach “dziękuję” polub, proszę, fanpejdż na Facebooku, wyślij link do przyjaciół, zainteresuj znajomych ofertą firmy Sztuka Słowa.
Drodzy Czytelnicy,
jeśli chcecie podziękować autorowi za jego pracę, to macie kilka możliwości do wyboru:
- odwiedzajcie stronę, wracajcie tu jak najczęściej
- zainteresujcie znajomych ofertą Sztuki Słowa – polećcie mnie jako polonistę przygotowującego solidnie do matury z języka polskiego na poziomie podstawowym, rozszerzonym, do matury międzynarodowej, do egzaminu ósmoklasisty
- polubcie na Facebooku fanpejdż strony: Klasyka Literatury i Filmu
- wpłaćcie symboliczną kwotę na konto firmowe z adnotacją w tytule: SERWIS EDUKACYJNY
Właściciel: Sztuka Słowa PL, Tomasz Filipowicz
Nr konta: 15 2490 0005 0000 4500 8617 6460
Tytułem: SERWIS EDUKACYJNY
Kategoria: Film