Sergio Leone: “Pewnego razu na Dzikim Zachodzie” – opis, omówienie, opracowanie, analiza, konteksty, recenzja

21 lipiec, 2022 16:38 Zostaw komentarz

Wielkie dzieło Sergia Leone to słodko-gorzka opowieść o Ameryce z czasów podbijania Zachodu, zagospodarowywania nowych ziem, tworzenia się wielkich fortun i bezwzględnej walki o majątki. Jest jednocześnie westernem i jego lekką parodią, z licznymi nawiązaniami do klasyków gatunku, choćby do omówionego niedawno na blogu „W samo południe”. Sceny otwierające film są wyraźnymi ukłonami w stronę historii o niezłomnym szeryfie, którego zagrał Gary Cooper. Oprócz zdecydowanie określonych wobec dobra i zła głównych bohaterów: okrutnego bandyty, Franka i jego tajemniczego przeciwnika z harmonijką występują też postaci nie tak jednoznaczne, ale za to bardziej ludzkie, interesujące, budzące uśmiech, jak choćby Manuel „Cheyenne” Gutiérrez – dobry łotr, chwilami nawet poczciwina oraz Jill McBain, ciesząca się dużym „wzięciem” prostytutka z Nowego Orleanu, która postanowiła zostać wzorcową żoną Irlandczyka, Bretta i drugą matką jego osieroconych dzieci. 

Specyficzna atmosfera lokalu. 

Ujęcie za ujęciem świadczą, że na realizacji odcisnęła się ręka Włocha. Widać tu niebywałą dbałość o szczegóły, kadry są wypełnione, a czasem wręcz przepełnione drobiazgami, przedmiotami, rupieciami, bibelotami – zależnie od okoliczności. Członkowie bandy „Cheyenne’a” noszą charakterystyczne płaszcze. Walka walką, ale moda też ważna. Western przybliża się do filmu kostiumowego. 

Zdjęcia można powiększać. 

Jill grana przez Claudię Cardinale nigdy nie ma przetłuszczonych włosów, zawsze świeci jasną, czystą buzią i ma umalowane usta. Jak to robi, skoro wody wokół jak na lekarstwo, a większość mężczyzn to zarośnięte brudasy? Fizjonomie postaci drugoplanowych, trzecioplanowych są niekiedy tak brzydkie, że już po prostu śmieszne. Gdyby ktoś szukał ilustracji do określenia „zakazana morda” (z przeproszeniem Szanownych Państwa), to właśnie w „Pewnego razu na Dzikim Zachodzie” znajdzie znakomity materiał. Kamera eksponuje je, jakby sama miała wyraźną słabość do tego, co szpetne. 

Gospodarz w karczmie, który może i wyjechałby do Nowego Orleanu, ale woli spokojne, wiejskie życie. 

Tak zwani zwykli ludzie, niepiękni, z niemądrym wyrazem twarzy to świetna treść zdjęć. Podobnie jest przecież w „Cinema Paradiso” w reżyserii Giuseppe Tornatore. Do obu produkcji, swoją drogą, muzykę napisał Ennio Morricone, do „Nienawistnej ósemki” także. Jeśli w „W samo południe” często kadr wypełniała cała twarz bohatera, to Sergio Leone idzie krok dalej, gdyż niekiedy przybliżane są same oczy postaci, otwarte usta, skóra policzków, dłonie na coltach. Ujęcia są długie, film również. Nie ma porównania do prawie o połowę krótszego „W samo południe”, gdzie kowboje chodzili jednak regularnie do fryzjera. 

Snaky, człowiek z bandy Franka dobre dwie minuty bawi się z muchą podczas oczekiwania na pociąg i gdyby nie jego wyjątkowo dużo mówiąca o niedostatkach inteligencji facjata, byłoby to dziwne…   łazi owad po nosie, skrzypi wiatrak pompujący wodę, zapieje kogut, wieje wiatr, praży słońce, żywej duszy poza pracownikiem stacji i Indianką… Spokój, cisza, napięcie narasta wolniutko. Realizm scen to duży atut dzieła, zwłaszcza że nie zdąży znużyć, gdyż ustępuje niekiedy miejsca grotesce. Krytycy nie bez powodu pisali o wyraźnym wpływie włoskiego neorealizmu na twórczość Sergia Leone, a potwierdzeniem tego oddziaływania jest choćby prezentacja dramatu rodziny McBainów. Mamy zatem obraz wysmakowany, wizualnie niezwykle efektowny, z muzyką, która sama przejmuje rolę narratora i jako odrębne dzieło wybitne zapisała się przecież w historii kina. 

Prawie jak dzieje jakiegoś mafijnego klanu. 

W dialogach dużo humoru. Bohaterowie za wiele nie mówią, ale często są to błyskotliwe ujęcia sytuacji, czy słowne potyczki. Gdy trzech bandziorów staje naprzeciwko przybysza, on widząc trzy konie, pyta, czy jest wierzchowiec dla niego. Wszystko staje się jasne. Jeden ze zbirów śmiejąc się, mówi, że chyba mają o jednego konia za mało, ale słyszy w odpowiedzi: „O dwa za dużo”. To preludium do wymiany ognia.

– Mam tu właśnie miskę pełną wody. Korzystały z niej tylko trzy osoby – powiada gospodarz przydrożnej karczmy do kobiety, która chciałaby się odświeżyć.

– Razem korzystały czy osobno? – ze złośliwym uśmiechem pyta Jill.

Potem tajemniczy rewolwerowiec z harmonijką powie do „Cheyenne’a” noszącego charakterystyczne okrycie, że widział trzy takie płaszcze, które czekały na niego na pociąg. Wewnątrz było trzech mężczyzn. Teraz mają dziury po kulach. Herszt bandy spyta „Harmonijkę”, od kiedy interesuje się modą. 

Interesujesz się modą, “Harmonijka”? 

Oczywiście, słowne potyczki wychodzą poza konwencję realizmu. Trudno uwierzyć, by żyjący na odludziu prości ludzie mieli tak wyrobiony zmysł językowego humoru i zamiłowanie do słownych gier. To po prostu narzędzie do budowania postaci i zmniejszania bądź potęgowania napięcia. 

Panowie demonstrują, jakie mają stalowe nerwy. Zanim odbiorą komuś życie albo sami legną martwi, w nieskończoność starają się zabić wzrokiem i okazać pogardę dla przeciwnika. Każdy zabiega tu o tytuł mistrza arogancji i demonstruje absolutną obojętność dla śmierci. 

Rzadko kiedy boi się Jill, a prawie nigdy tego nie zdradza. Nauczyła się postępować  z mężczyznami, dlatego ulega przed przemocą dopiero, kiedy to nieuniknione. Często jednak przeciwstawia się, choć jako atrakcyjna, samotna kobieta na pustkowiu dużo ryzykuje. 

Wydaje mi się, że w „Pewnego razu na Dzikim Zachodzie”, zwłaszcza tam, gdzie akcja zatrzymuje się na dłużej w przydrożnej karczmie, widać inspirację „Rękopisem znalezionym w Saragossie”, który powstał trzy lata wcześniej i z entuzjazmem został przyjęty przez filmowców w Europie i Stanach Zjednoczonych. Historia odbioru filmu Jerzego Hasa zawiera pełne uznania i szacunku wypowiedzi pisarzy, intelektualistów nie tylko krótko po premierze czy pierwszych sukcesach na festiwalach, ale też przez kolejne dziesiątki lat. 

Charakterystyczne jest podobieństwo odrealnienia postaci i wydarzeń w obu obrazach. Do karczmy wkracza mężczyzna, trochę groźny, nieco komiczny. Przed chwilą goście gospody wysłuchali wystrzałów broni, prawdziwej kanonady, po której rozległa się cisza. Okaże się wkrótce, że pomimo skutych łańcuchem nadgarstków ów jegomość samodzielnie uwolnił się z rąk konwojujących go do więzienia ludzi. Postacią jakby „nie z tego świata” jest także ów, którego pojawienie się poprzedza niepokojący głos harmonijki. Najpierw go słychać, pokazuje się dopiero później. Brud, bałagan, rubaszny humor, groza, chwilami nawet metafizyczny niepokój. To właśnie nasuwa skojarzenie fragmentu z „Rękopisem znalezionym w Saragossie”. 

Gdzie indziej Leone wykorzystuje grube dziesiątki, jeśli nie setki statystów, tworząc wielkie zbiorowe sceny ilustrujące, jak tętni życiem kraj, którego urządzanie dopiero trwa. To hołd złożony życiu, którego treścią jest codzienna krzątanina anonimowych jednostek, z jakiej rodzi się po czasie imponujące dzieło. Pustynia ustępuje cywilizacji. Gdzieś rozgrywają się ludzkie dramaty, możni tego świata pociągają za sznurki, a zwykli przeciętni ludzie myślą o pracy, zarobku, interesach, rodzinie, jedzeniu, wodzie, przetrwaniu do jutra. Na stacji, na której wysiada Jill, leżą stosy pakunków, worki, materiały budowlane, do zagród przegania się bydło, tłoczą się pasażerowie i bagażowi. Afroamerykanie mijają Indian, ktoś pcha wózek ze staruszką, obok pań w czepkach przemyka chudy pastor. Konne powozy i jeźdźcy przecinają szlak kolejowej linii, która, gdy powstanie, połączy dwa oceany.

Nikt nie marnuje czasu. 

Praca pali się w rękach. 

Może lepiej w tym miejscu przerwać lekturę i spędzić miło czas, czerpiąc przyjemność z własnego, osobistego odbioru?

 

Jest tu pięć wątków, naturalnie, splatających się tu i rozplatających ówdzie co pewien czas

Starcie protagonisty „Harmonijki” z pozbawionym skrupułów, sumienia Frankiem w roli antagonisty.  

Protagoniści: rodzina McBain, potem sama Jill  i ich antagonista pan Morton, nazywany „Ciuchcia”.  

Rywalizacja Franka z Mortonem.

Losy Jill, która zdobywa przez przypadek wielki majątek, ale chciałaby dopełnić przyszłość małżeństwem.

Losy Cheyenne’a, bandziora na tyle silnego, by samodzielnie uwolnić się z rąk licznej eskorty, ale za słabego, by odczytać wielką grę, jaka toczy się na „jego terenie” o prawdziwe miliony. 

Manuel Gutiérrez jest osobowością groteskową. Najbardziej spośród mężczyzn interesuje się wdową McBain, ale dlatego że dostrzega jej bogatą osobowość, a także zalety dobrej żony i „materiał” na gospodynię.

„Przypominasz mi moją matkę. Była największą dziwką i najwspanialszą matką w Alameda. Nie wiem, ile czasu spędził z nią mój ojciec, ale musiał być szczęśliwy.” 

 

Sam często ma głupkowaty wyraz twarzy, pod którym kryje się jednak dystans do samego siebie i nawet dobre serce. Nie dorasta do pięt demonicznemu Frankowi, który gra o wiele wyższe stawki, ma poparcie bogatego przedsiębiorcy i umie unikać podejrzeń, zrzucając odpowiedzialność za zbrodnie na innych, między innymi właśnie na „Cheyenne’a”. 

Jill bierze życie takim, jakie ono jest. Nie dźwiga ciężaru wstydu czy poczucia winy. Godzi się z utratą perspektywy założenia rodziny, choć raczej nie zdążyła się z nią emocjonalnie związać. Dziedziczy farmę, o której mówią, że jest gospodarstwem bez przyszłości. Stara się manewrować między szansami a zagrożeniami. Tak jak Manuel nie wie, dlaczego ktoś wymordował ojca z trójką dzieci. Oboje zresztą szukają w chacie ukrytego skarbu.

Zwierza się w pewnym momencie, że w Nowym Orleanie uważała, że nic jej już w życiu nie zaskoczy, że świat zna odpowiednio dobrze, a oto pojawił się mężczyzna, który chciał się ożenić, miał silne ręce, dobre oczy. To Irlandczyk McBain. Był też bogaty, a to – jak pięknie sama ujęła w słowa – nie zaszkodzi. Rzuciła Nowy Orlean, chciała urodzić mu tuzin dzieci i dbać o dom.

Po zawodzie, jaki ją spotkał, chce wyjechać, wrócić do cywilizacji „z wielkim widokiem na przyszłość”, a Manuel mówi, że ona zasługuje na coś lepszego.

Wdowa odkrywa jednak przypadkiem gigantyczne zamówienia materiałów budowlanych swojego męża, handlowcy twierdzą, że deski, gwoździe, podkłady kolejowe należą do niej. Kojarzy jakieś drobiazgi znalezione wcześniej w szufladach domu i tak wpada na trop wielkich planów jej nieżyjącego męża. Chciał zbudować stację kolejową, a wokół niej całe miasto. 

Farma Sweetwater. 

„Cheyenne” i „Harmonijka” także odczytują, jaki projekt powstał w głowie Irlandczyka, Bretta McBaina. Mąż Jill zainwestował w ziemię, gdzie była woda niezbędna do obsługi parowozów. Przewidywał rozwój kolei w kierunku zachodu. Wszedł w posiadanie jedynej w całej okolicy działki z wodą.

– Nasz przyjaciel nie był głupi, chciał sprzedać ziemię za cenę złota – powiada Manuel.

– Nie sprzedaje się marzeń – reaguje na to „Harmonijka”.

Ostatecznie Jill pod wpływem presji wywartej przez Franka sprzedaje na licytacji majątek, ale nieoczekiwanie sprzed nosa bandycie „sprząta” fortunę „Harmonijka”. Płaci, bo to nie koniec niespodzianek, wolnością „Cheyenne’a”

– 5 tysięcy dolarów. Czy tyle wynosi nagroda za tego ściganego przez prawo przestępcę? – pyta.

Manuel komentuje zdradę kumpla:

– Judasz zadowolił się trzydziestoma.

– Wtedy nie było dolarów.

– Ale łajdacy owszem.

Ulubieniec długich płaszczy chyba jednak naprawdę „sprzedany” przez kolegę nie został. 

Czas przejść do postaci, której intencje, motywacje, przeszłość odsłonięte zostały na samym końcu. „Harmonijka” naprawdę wydaje się osobą nie z tego świata. Wygrywa wszystkie pojedynki. Zjawa się jakby znikąd i nieoczekiwanie ulatnia. Jego nadejście zapowiada dźwięk instrumentu. Kupił ziemię wartą miliony, piękna wdowa jest nim poważnie zainteresowana, a on wszystko zostawi, choć przyznaje, że Jill to wspaniała kobieta. 

 Dla niego nic, co przedstawione zostało powyżej, się nie liczy. Przyjechał po coś zupełnie innego.  

W jednej z ostatnich scen Jill, widząc go przez okno domu, pyta Manuela:

– „Cheyenne”, co on robi?

– Struga patyk. Mam wrażenie, że jak skończy, coś się wydarzy.

„Harmonijka”, jakby znał przyszłość, spodziewa się, że przyjedzie Frank. Wcześniej nie bał się, że zginie przypadkowo z rąk bandyty, zanim dojdzie do najważniejszego dla niego spotkania.

Scena pojedynku przypomina sąd Boży. „Harmonijka” czeka, Frank przybywa, jakby ta konfrontacja była nieunikniona.

Frank mówi: Przyszłość już się dla nas nie liczy, ani ziemia, ani pieniądze, ani kobieta. Przyjechałem do ciebie. Teraz mi powiesz, czego chcesz.

Słyszy odpowiedź:

– Tylko w obliczu śmierci. 

Demon Frank podczas pojedynku. 

I jego przeciwnik.

„Pewnego razu na Dzikim Zachodzie” jest spaghetti westernem, a walka rewolwerowców w finale to chyba spaghetti pojedynek. Nieuniknione, ponieważ wtedy właśnie w formie obrazów z przeszłości z pamięci „Harmonijki” wyłania się retrospekcja wyjaśniająca przyczyny postępowania bohatera. Frank zamordował kiedyś w sposób okrutny jego starszego brata, znęcając się przy tym nad nim samym,  chłopcem trzymającym na ramionach dorosłego mężczyznę mającego na szyi pętlę. Długo dźwigać ciężaru nie mógł. Bandyci sycili się dramatem obu ofiar, a Frank w usta młodszej wsadził harmonijkę, mówiąc, by zagrała teraz ukochanemu bratu. 

Przeszłość. 

Dawniej Frank i po latach. 

Bandyta bez skrupułów, uosobienie zła. 

Sprawiedliwość została wymierzona. Cały film to dzieje ludzkiej podłości, które kończy pomyślne przywrócenie moralnego ładu. Kara spotyka przestępców. Jeden z nich to postać diaboliczna, Frank. Morton to cierpiący na poważną chorobę przedsiębiorca, który ma wielką wizję budowy kolei przez cały kontynent, ale w realizacji planów korzysta z usług bandyty. O Manuelu pisałem.

Ciekawie o kolejowym baronie i biznesmenach jego pokroju wypowiada się „Harmonijka”.

„Mortonowie zniszczą ludzki gatunek, który już jest na wymarciu.

Drodzy Państwo,

zapraszam na seans, wizualna uczta, western z groteską, ironią, słownymi pojedynkami i epickim rozmachem. Muzyka, która na stałe zapisała się w historii kina.

Z opowieści o ujarzmianiu dzikiej natury:

John Steinbeck: „Na wschód od Edenu”

Brzydota w literaturze:

Stanisław Grochowiak: „Do pani”

Demoniczne zło w literaturze:

Józef Conrad Korzeniowski: “Jądro ciemności

Wybrane omówienia filmów:

Cinema Paradiso” 

“Nienawistna ósemka”  (western) 

“W samo południe”  (western)

“Bez przebaczenia” (western) 

Zachęcam do zapoznania się z ofertą firmy Sztuka Słowa, na firmowej stronie albo tutaj. Wracajcie, jeśli się Wam spodobało, podsyłajcie link znajomym. Zerknijcie do działu “Jak pisać”, jeśli czeka Was w najbliższym czasie matura lub egzamin na koniec ósmej klasy.  

Kategoria:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *