Kurt Vonnegut: “Śniadanie mistrzów czyli żegnaj, czarny poniedziałku!” – opis, omówienie, opracowanie, analiza, recenzja

22 sierpień, 2022 6:48 Zostaw komentarz

Autorem ilustracji jest Kurt Vonnegut Jr. 

Kto lubi burzenie pomników, absurd i groteskę, sarkazm, kogo dopadł spleen, melancholia i irytacja na cały ten świat, znajdzie w „Śniadaniu mistrzów” i jego autorze dobre towarzystwo do intelektualnej rebelii, kontestacyjnych rozważań, odmalowywania świata wbrew kanonom, standardom, normom. Czasem ciężar doświadczeń staje się nie do uniesienia, kiedy indziej ogarnia człowieka zwątpienie w sens życia i pielęgnowania więzi z bliźnim i cóż wtedy zrobić? Można pryncypialnie skarcić się i przywołać do porządku. Można też, tak jak autor, pozwolić sobie na szczerość do bólu. Literatura przecie ma taką komódkę, gdzie spoczywają na poczesnym miejscu i Księga Hioba, i Księga Koheleta. A zatem nie wypadało mi pominąć głośnego niegdyś i wciąż cenionego dzieła, choć sam lubię bardziej powieści bogatsze w szczegóły, stylistycznie dopracowane, wypielęgnowane, pełne realistycznych obserwacji, zróżnicowanych charakterów. 

Vonnegut wprowadził dwóch ważnych bohaterów, których stan ducha, bezradność, poczucie zagubienia, fobie, upośledzone widzenie rzeczywistości miały zilustrować jego własny osobisty kryzys, w jakim się znalazł. W utworze wielokrotnie wspomina samobójczą śmierć matki i daje też do zrozumienia, że jej wieloletnie zaburzenia równowagi psychicznej mocno odbiły się na jego stosunku do świata.

Mistrz sarkazmu i  czarnego humoru, Kurt Vonnegut – w „Śniadaniu mistrzów” przygotował dla nas wraz ze znakomitym tłumaczem, Lechem Jęczmykiem prawdziwą terapię, odświeżającą umysł odtrutkę na rozpaczliwe poszukiwanie w świecie sensu i sprawiedliwości. Pokazał absurdalność wielkoskalowych ludzkich poczynań, systemów prawa, zasad wynoszących na szczyty popularności artystów oraz zakwestionował wartość wzniosłych idei, które służą często do tworzenia się grup przyjaciół skonfliktowanych z innymi grupami. Podobnie jak w „Rzeźni numer pięć” ze współczuciem pochylił się nad każdą pojedynczą żyjącą istotą zmagającą się z przypadkowością egzystencji, niepokojami, bólem, wstydliwymi słabostkami, depresją, traumatycznymi przeżyciami. Tekst odpowiedni dla nastolatków, współgrający z ich głębokim buntem i niezgodą na świat.

Z tego, co napisałem wyżej, mogłoby wynikać, że w próbach zrozumienia i pogodzenia się z rzeczywistością jest coś złego. Nie, nie ma, ale podczas tych wysiłków przymykamy oko, akceptujemy, zaczynamy traktować jako normalne te zjawiska i zachowania, dla których nie powinno być ani uzasadnienia, ani wytłumaczenia. Po prostu, poddaliśmy się kiedyś, „przymknęliśmy oko” na coś, czemu nie dawaliśmy wiary i te wydane wcześniej „zgody”, jak te na przetwarzanie danych, zamulają nam umysły, pętają wolę, paraliżują zdrowy rozsądek.

Nie wiem, czy droga, którą w tym dziele podąża pisarz jest odpowiednia… Nie jestem wielbicielem destrukcyjnych działań i podważania wszystkich przekonań. Wiem, że w gruncie rzeczy moralnym obowiązkiem jest bronić pewnych wartości, gdyż to one czynią nas istotami duchowymi, rozumnymi, a także odważnymi.  Jak zaznaczyłem, od groteski i chaosu wolę misternie skonstruowane powieści realistyczne, gdzie przecież poprzez humor, ironię, żart wcale nie słabiej można wyrażać bezradność i zwątpienie. Wielkim jestem admiratorem „Lalki” Bolesława Prusa, „Na wschód od Edenu” Johna Steinbecka czy „Miłości w czasach zarazy” Gabriela Garcíi Marqueza.

Uznaję jednak za przejaw odwagi otwarte wyrażanie niemocy, przyznanie się do braku wiary w cokolwiek, odsłonięcie własnej bezradności. Proza Vonneguta nie jest antyludzka, antyhumanistyczna. Oczywiście, zachęca nas do przekraczania wielu tabu, jak choćby tam, gdzie mówi, że nie jesteśmy niczym więcej jak głupimi, zaprogramowanymi na pewne działania automatami. Eksponuje jednak rozpacz bohaterów docierających do takich konstatacji. Humanizm wyraża się tu w pytaniu: czym jest człowiek naprawdę? Może to pojemnik na substancje, których niewłaściwe proporcje, nadmiar jednej, niedobór innej wywołują szaleństwo, agresję, przemoc.

Wspomniałem Księgę Hioba. Nie bez powodu. Vonnegut porównuje Boga do producentów samochodów, którzy w celu wytworzenia najlepszego produktu dokonują zaplanowanych zderzeń, rozbijają pojazdy. Zrozpaczeni, zmęczeni zmaganiami z rzeczywistością mężczyźni zastanawiają się, czy przypadkiem nie są wciąż poddawani takim eksperymentom.

Autor powieści tworzy zazwyczaj w utworze rozbudowany wewnętrzny świat. W „Śniadaniu mistrzów”, oczywiście, są najważniejsi bohaterowie, jakiś czas i przestrzeń, wątki w pewien sposób na końcu się splatają. Całość dzieła jest wyrazem niezgody Vonneguta na wyobrażenia o świecie, które serwuje się ludziom w procesie wychowywania i socjalizacji.  W centrum uwagi są mężczyźni wkraczający w fazę ciężkiego życiowego kryzysu albo zmagający się z nim od dziesięcioleci. Losy, doświadczenia tych postaci przenikają się z przeżyciami, odczuciami samego autora i jego najbliższych. Wyrazem tych doznań jest skrótowe, anegdotyczne ukazywanie postaci, ironiczny ton, karykaturalność zdarzeń, pobieżność relacji, chaos. Pisarz koncentruje się na skandalicznych przejawach funkcjonowania systemów pojęć, wyobrażeń, zasad, praw. Konsekwencją jest bardzo osobliwa budowa powieści.

Jednym z osobistych wyznań autora jest wyrażenie obawy, czy nie cierpi na schizofrenię. Dodaje, że ściągał na siebie wielokrotnie kłopoty, nie skupiając uwagi wyłącznie na bieżących sprawach życiowych i nie akceptując poglądów wyznawanych przez jego bliźnich. To człowiek zbuntowany. Stawianie pytań, niemożność spasowania się z rzeczywistością, zintegrowania rodzi cierpienie. Można je zagłuszyć, ale też można wyartykułować i szukać zrozumienia.

Dwayne Hoover był zamożnym wdowcem, między innymi właścicielem firmy sprzedającej samochody. Jego żona popełniła samobójstwo. To on zastanawia się, czy Bóg nie umieścił go na Ziemi, by poddawać nieustannie niezliczonej liczbie crash testów. Odpowiada mu też wizja świata, w której wszyscy jesteśmy maszynami albo że może on sam jest eksperymentem Stwórcy Wszechświata, jedyną istotą wyposażoną w wolną wolę, taką która musi się zastanawiać, jak postąpić i dlaczego… Otaczające go roboty mają za zadanie bez przerwy go prowokować na tysiące sposobów, a rozumu mają tyle co zegar szafkowy. 

Kilgore Trout z kolei był żyjącym w nędzy trzykrotnym rozwodnikiem, pisarzem niedbającym zupełnie o sławę, uznanie, poczytność. Jak czytamy, zdawał sobie nawet sprawę z tego, że uczciwi ludzie pracy nie interesują się sztuką.

Spotkali się owi jegomoście przypadkiem. Nieznany wcześniej nikomu autor stu siedemnastu powieści i dwóch tysięcy opowiadań mimowolnie podsunął przedsiębiorcy niebezpieczny pomysł.

Zanim skosztujecie tej prozy, poczujcie klimat:

„Ale Dwayne Hoover, podobnie jak wszyscy początkujący wariaci, potrzebował również jakiejś szkodliwej idei, która nadałaby jego szaleństwu kształt i kierunek.”

Vonnegut podważa sens, rozkłada na elementy podstawowe, dekomponuje, przedstawia krytycznie, a rebours:  religię, ideologie, narodową amerykańską dumę, prawa, konsumpcjonizm, eksploatację zasobów naturalnych. Kpi w najlepsze z niezdrowego zainteresowania społeczeństwa złotem i majtkami, a dokładnie tym, co one zasłaniają. Potępia narkomanię, rasizm, kult seksualności, nieograniczony dostęp do broni, potwornie wysokie koszty leczenia.

Podkpiwa z ludzi, do których codziennej mowy przenikają slogany z reklam, a ich wyobraźnię zawłaszczają krzykliwe tytuły z mediów.

„Ludzie eksperymentowali z chemikaliami i swoimi ciałami, bo tęsknili za lepszym życiem. Mieszkali w odrażających miejscach, gdzie można było robić tylko odrażające rzeczy.”

„Wyniki były jak dotąd katastrofalne: samobójstwa, kradzieże, morderstwa, obłęd i tak dalej.” 

Ktoś mógłby powiedzieć, że Vonnegut szydzi ze wszystkich świętości, ale krytyczny stosunek do rzeczywistości to jedyny klucz do jego światopoglądu. Czy można by uznać za lewaka kogoś, kto obśmiewa przemysł pornograficzny, obłędną i masową fascynację seksualnością i pokazuje niedorzeczność i obrazę dla człowieczeństwa w korzystaniu z usług prostytutek?

Powieść powstała w roku 1973. Niestety, zjawiska, które z wielką odwagą i bezkompromisowością pokazywał autor, tylko przybrały na ostrości. Zerknijcie, proszę:

„System amerykański polegał na tym, że każdy zagarniał, ile się da, i trzymał. Niektórzy Amerykanie mieli dryg do zagarniania i trzymania i ci byli fantastycznie bogaci. Inni mieli guzik z pętelką” 

Pisarz wykazuje, jak wiele obłudy, hipokryzji, fałszu tkwi w oficjalnych przekazach i budowanym oficjalnie wizerunku USA. Krytykuje treści przekazywane dzieciom w szkole. Nie widzi niczego godnego w celebrowaniu daty odkrycia Ameryki przez Kolumba, roku 1492, ponieważ był to początek mordów, oszustw i łupiestw ludności żyjącej od dawna na kontynencie przez morskich rozbójników.

Vonnegut uważa, że wśród wielu hymnów państwowych jedynie w tekście tego amerykańskiego jest aż tyle bełkotliwych treści naszpikowanych znakami zapytania. Ojców narodu, którzy zredagowali utwór, a także konstytucję i wiele innych dokumentów, nazywa grafomanami. Dostrzega krzywdę obywateli swego kraju, którzy padają ofiarą oszustw i są nieustannie lekceważeni i obrażani. Uważa, że tekst najważniejszej narodowej pieśni mógłby nieść w przesłaniu nieco otuchy właśnie im. Pisarz chętnie zobaczyłby tam słowa o braterstwie, szczęściu, nadziei. Kpi sobie z państwowej dewizy: „Z wielu jeden”. Rzeczywiście, jej sens po latach, a dodaję to już od siebie, jest trudny do wychwycenia i dla współczesnych obywateli bezużyteczny. W czasach rewolucji amerykańskiej monarchia absolutna była ustrojem najbardziej powszechnym i obowiązującym w najpotężniejszych krajach Europy. Z „wielu jeden” oznaczało, że ten jeden nie jest monarchą z dynastii panującej, ale zbiorem świadomych swoich celów obywateli.

Vonnegut zobaczył już w latach siedemdziesiątych, że USA jest w większym stopniu oligarchią niż demokracją. Pięćdziesiąt blisko lat, które upłynęły od daty publikacji dzieła, dostarczyło tylko potwierdzenia dla niepokojów autora. Powieść jest dziś tym ważniejsza, że przewaga finansowych elit i ich dominujący, niepokojący, niekontrolowany wpływ na życie większości staje się problemem w skali świata.

Z pola naszego widzenia nie powinien zniknąć jednak dramat jednostki – główny temat dzieła, w którym pisarz sam się pojawia jako postać. Siada w barze wraz z powołanymi do życia osobami. Pisanie, tak jak w „Rzeźni numer pięć” jest dla niego formą autoterapii.

Vonnegut wspomina na kartach utworu matkę, która odebrała sobie życie. Zapewne czyni tak nieprzypadkowo. W pierwszym na blogu, na samym początku, „przypiętym” artkule napisałem, że sztuka pociąga człowieka swoim wewnętrznym ładem, porządkiem, harmonią, której na próżno szukać w głównym i pobocznych nurtach naszej egzystencji.

Autor „Śniadanie mistrzów” tę koncepcję dzieła oprotestowuje. Zarzuca jednej z bohaterek, pisarce, że „umówiła się ze staromodnymi fabulistami, by wmawiać ludziom”, że w życiu są postaci główne i drugoplanowe, szczegóły ważne i błahe, nieistotne, a także morały do wyciągnięcia, próby do przejścia oraz początek, środek i koniec.

Przyczynę odrażających zachowań swoich rodaków pisarz widzi w tym, że starają się naśladować schematy upowszechniane przez literaturę, książki. Rząd traktował Amerykanów jakby byli papierowymi serwetkami i ich życie nie miało wartości, a przyczyną tej arogancji i pogardy było odnoszenie się autorów wobec bohaterów drugoplanowych.

To dlatego, zdaniem Vonneguta, Amerykanie stali się narodem złożonym z ludzi nieszczęśliwych i niebezpiecznych.

Postanowił więc w swoim utworze wprowadzić chaos do porządku, podczas gdy jego koledzy po piórze wprowadzali porządek do chaosu. Zdecydował, że każda postać będzie równie ważna jak pozostałe, i wszystkie fakty równie istotne.

Naturalnie, widać wyraźnie specjalne, zamierzone przecenianie roli literatury, ale to element metody badawczej pisarza: porozkładać dane zjawisko, a potem złożyć je bezładnie po to, by wszystkiemu, ale to wszystkiemu czytelnik zaczął przyglądać się z podejrzliwością i krytycyzmem. Trochę tu może Vonnegut przypomina Diderota i Woltera. Może tak.   

Kto, co lubi. Dodam jeszcze, że jeśli obrazoburcze, buntownicze wypowiedzi pisarza wydadzą Wam się znajome, a może nawet nudne, to wiedzcie, że Vonnegut i jemu podobni wywarli jednak pewien wpływ na opinię publiczną, dzięki czemu dziś jego sądy aż tak rewolucyjnie już nie brzmią. Mimo wszystko, czytelnik będzie miał nie raz okazję, by się głośno zaśmiać i dobrze zastanowić nad sobą i nad światem.

UWAGA! 

poniżej linki: 

Kurt Vonnegut: „Rzeźnia numer pięć” (podobała mi się bardziej niż „Śniadanie mistrzów”) – omówienie

John Steinbeck: „Na wschód od Edenu” – omówienie

Bolesław Prus: „Lalka” – omówienie

Gabriel García Marquez: „Miłość w czasach zarazy” – omówienie

Biedni Rosjanie, padli ofiarą gigantycznego eksperymentu, więc ich elity intelektualne inaczej patrzyły na świat, doświadczali specyficznych problemów, choć dziś wiemy coraz więcej na temat udziału pewnych środowisk na Zachodzie w doprowadzeniu do zwycięstwa bolszewików i utrzymania przez nich władzy. Żyli w świecie absurdu dającego uzasadnienie zbrodniom na narodach, na samych Rosjanach też. Nonsens u amerykańskiego autora może być spleciony z komizmem. Tam na wschodzie – nie.  

Anatolij Rybakow „Dzieci Arbatu” – omówienie

Wieniedikt Jerofiejew: Moskwa – Pietuszki” (tu jest humor – pijacki, ale ZSRR przedstawiono w okresie nieco późniejszym niż w obu wymienionych tu powieściach)

Borys Pasternak: Doktor Żywago” 

 

Absurd, karykatura, groza, krytyczna ocena zasad rządzących społeczeństwem także w:

„Locie nad kukułczym gniazdem” Kena Keseya – omówienie pod linkiem

oraz w filmie:

„Idiokracja” Mike’a Judge’a.

Przeuroczy czarny humor znajdziecie w „Wizycie starszej pani” Friedricha Dürrenmatta. Zajrzyjcie wcześniej (lub później) do omówienia.

A skoro jesteśmy przy śniadaniu, to zapraszam do lektury recenzji, opisu „Śniadania u Tiffany’ego” Blake’a Edwardsa i, oczywiście, obejrzenia filmu. 

Drodzy Czytelnicy,

korzystajcie z alfabetycznego spisu treści, który znajdziecie na samym dole każdej karty. W głównym menu jest zakładka “Jak pisać”. Zerknijcie – chyba warto. Poza tym, czujcie się, jak u siebie w domu, czyli jak u mnie na blogu. 

Wracajcie, podeślijcie link znajomym, zapoznajcie się z ofertą Sztuki Słowa, tutaj w bazie wiedzy albo na stronce firmowej. 

Polubcie fanjpejdż na Facebooku: Klasyka Literatury i Filmu. Będę wdzięczny za znak od Was, że się podoba moja praca i czekacie na więcej.

I żyjcie sobie zdrowo i szczęśliwie. 🙂 

P. S. 

Korzystałem z wydania Wydawnictwa Albatros z roku 2012, egzemplarz pożyczyłem w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Józefowie, która jest najlepszą biblioteką w tej części świata 🙂

Ilustrację skopiowałem z wyżej wymienionego wydawnictwa.

Kategoria:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *