Frank Herbert: “Diuna” – omówienie, opis, recenzja, konteksty

15 lipiec, 2023 20:35 Zostaw komentarz

Krajobraz z Lanzarote – zdjęcie autora

Diuna – powieść powstała w roku 1965 i sądzę, że przynajmniej pośrednio wiąże się z porachunkami Zachodu z kolonializmem. Na planecie Arrakis znajduje się cenna substancja, której pozyskiwanie, handel nią dostarcza wielkich dochodów, które z kolei otwierają drogę do potężnych wpływów i władzy. Zainteresowane zyskami z przyprawy zwanej „melanżem”, a pachnącej cynamonem są wpływowe „wysokie rody”, sam Imperator, organizacja transportowa i kupiecka: „Gildia”, kompania KHOAM, a rodowici mieszkańcy Arrakis, oczywiście, nic z tego nie mogą mieć, żyją w skrajnie trudnych warunkach, bogactwo ich ziemi nie służy rozwojowi, gospodarce, kształceniu dzieci itd. 

„Diuna” to klasyka literatury fantasy. Dlatego jej omówienie, recenzja znajdzie się na tym blogu. Nie jest tajemnicą, że pomysły na wpisy niekiedy zawdzięczam swoim uczniom. Bywa, że książka jakoś bardzo mnie nie porywa, ale skoro ja zadaję coś do przeczytania, to i sam czuję się w obowiązku poznać dziełko, które wniosło jakąś wartość w życie moich młodych znajomych. Na początku tradycyjnie postaram się za wiele z przebiegu fabuły nie zdradzić, przedstawię to, co uważam za zalety i atuty dzieła, ponarzekam sobie też troszeczkę.

Frank Herbert uważany jest za współtwórcę ekologicznego nurtu w literaturze fantasy. Jeden z ważnych bohaterów, arrakijski patriota nazywany nawet ekologiem zaangażował się w prace nad odbudową na planecie roślinnej tkanki, dzięki której egzystencja zaludniających planetę Fremenów stałaby się znośną, przyjemną i bezpieczną. Napomknąłem coś o kolonializmie, ale po nim przyszedł postkolonializm. Siła pieniądza i słabość instytucji państwowych, podatność na korupcję powodują, że wiele miejsc na świecie przypomina tytułową Diunę: ciężko pracująca ludność, bieda, bogactwo służące nielicznym, zyski transferowane na zewnątrz.

Wulkaniczny krajobraz Lanzarote

Fremeni podejmują tytaniczny wysiłek, by:

po pierwsze: przetrwać

po drugie: pokonać narzuconą władzę

po trzecie: odbudować życie na planecie, by woda przestała być rzadkim skarbem, a piaszczyste pustynie pokryła bujna roślinność.

To jest jeden z najważniejszych wątków. Są też i inne. Z losem Fremenów splotła się historia piętnastoletniego Paula. Osoba to pod wieloma względami szczególna. Jest synem, spadkobiercą i dziedzicem księcia Atrydów, któremu w pewnym momencie powierzono nadzór nad Arrakis, oddając mu ją w lenno. Pojawia się zatem bardzo typowa dla tej literackiej konwencji grupa motywów kształcenia, szkolenia, formowania kogoś, na kogo spadną w przyszłości obowiązki i odpowiedzialność, a kto jednocześnie na każdym kroku będzie musiał być przygotowany do walki w obronie życia swego i najbliższych.

Fragmenty poświęcone tej części wątku cieszą oko czytelnika, ponieważ w otoczeniu młodzieńca nie brak życzliwych mu mężczyzn, ekspertów – każdy w swoim fachu, a jednocześnie osób chcących wyposażyć Paula w umiejętności rzadkie, dające przewagę w trudnej rzeczywistości. Chłopiec chłonie cały dostępny kulturowy kapitał. Jego ojciec, jak pokaże bieg zdarzeń, nie jest prymitywnym siepaczem, dlatego wokół potomka zebrał postaci z ciekawymi osobowościami, wiedzą i wszechstronnie uzdolnione. Są życzliwi i szlachetni, ale i w tym środowisku pojawi się zdrajca.

Do tego miejsca wszystko byłoby do poukładania sobie i wyobrażenia, gdyby nie następny wątek: tajemniczego stowarzyszenia, sekty, ugrupowania o nazwie Bene Gesserit, skupiającego wyłącznie panie i to należące do arystokracji tamtejszego świata. Posiadają szczególne umiejętności, przeszły wieloletnie szkolenie, posiadły elitarną wiedzę. Mają też swoje własne utajnione plany i cele. Lady Jessica, matka Paula należy do tej właśnie organizacji. To drugi powód, dla którego młodzieniec ma zadatki na osobę obdarzoną wyjątkowymi kompetencjami, ale też uwikłany jest w grę wielkich sił wykreowanej w powieści rzeczywistości.

Lady Jessica to postać dla mnie nieco denerwująca. Nie można powiedzieć: dba o syna, ale też wtrąca się, mam wrażenie, za często. Los powiązał matkę i dziecko, muszą razem walczyć o przetrwanie, przekonać do siebie Fremenów, nawiązać współpracę.

No tak już właściwie otarłem się o treści, których zdradzać za bardzo nie powinienem wizytującym strony bloga, którzy powieści nie czytali. Z drugiej strony, stosuję strategię ujawniania nie po kolei, niesystematycznie, więc kto podejdzie do lektury po zapoznaniu się z wpisem, i tak będzie wielokrotnie zaskakiwany.

Po co jednak powyższe motywy przedstawiłem? Otóż, jednakowoż, wydaje mi się, że w związku z procesem dojrzewania Paula pisarz wprowadził wiele interesującej problematyki psychologicznej. Sądzę, że w tych partiach powieści będzie ona szczególnie satysfakcjonująca dla pań. Paul zawdzięcza wiele rodzicom, ale zawsze gdzieś musi zaznaczyć się granica między bytem, wyborami, świadomością, potrzebami młodego człowieka, a troską i wyobrażeniami rodzica. Jessica nie będzie zadowolona z małżeństwa Paula. Proces uwalniania się od swoich egoistycznych przekonań, powolnego doceniania synowej, dostrzegania indywidualności, pragnień syna i jego odrębności jest ciekawie bardzo wyeksponowany. Nie jestem kobietą i nie próbuję nawet rościć sobie prawa do wypowiadania się na temat wewnętrznego ich życia, ale lekturę zachwalała mi właśnie uczennica obdarzona refleksyjną naturą, wyróżniająca się powagą i dojrzałością. Dlatego uważam, że w kreacji licznych postaci kobiecych powieści musi być sporo prawdy psychologicznej.

Dla lady Jessiki wydarzeniem doniosłym są narodziny wnuka, które żonie Paula wyznaczają od razu mocną pozycję, bez względu na jej pochodzenie i brak „wartości” dla budowania dynastii i wzmacniania politycznej pozycji wśród „wysokich rodów”.

Jessica ze względu na kulturowy kapitał, przynależność do Bene Gesserit znakomicie odczytuje emocje Paula, ale jest zaskoczona i zaniepokojona, kiedy on zachowuje się w sposób przez nią nieoczekiwany.

W powieści jest także wątek religijny, częściowo zakorzeniony w islamie, może odrobinę w chrześcijaństwie. Nie wiadomo, czy silna chęć Paula, jego powracająca myśl, by zapobiec krwawemu dżihadowi bierze się z jego własnych przekonań, czy z zaszczepionego przez matkę programu Bene Gesserit.

Autor wplata w opowieść terminy z tradycji muzułmańskiej, wiary i historii, choć nie rozwija ich i raczej, przynajmniej w pierwszym tomie, mają one charakter inkrustacji, ozdobników. Utwór jest pod wieloma względami eklektyczny. Bohater posiada tekst Biblii, ale w jakiejś wersji katolicko-protestanckiej. Przypomnę, że ekumenizm, zbliżanie się do siebie wyznań chrześcijańskich, w roku 1965 było czymś najzupełniej nowym.

Postaci kobiet w utworze jest niemało. Wydaje mi się, że w wymiarze psychologicznym oraz pod względem oddziaływania na losy głównego bohatera są one wszystkie dość jednolite, podobne do siebie.

Jeśli miałbym docenić kobiece kreacje w świecie literatury fantasy, to byłaby to bohaterka cyklu autorstwa Trudi Canavan. Oczywiście, poczesne miejsce pod tym względem zajmuje także Ursula Le Guin z „Ziemiomorzem”. Tak jak wspomniałem, zapuszczam się w obszary nieznane mi.

Dla mnie najciekawsze są fragmenty dotyczące dyplomacji, intryg w środowiskach dworskich, gdzie widać przenikanie się działań różnych grup wpływu, agentów, szpiegów. Tu lady Jessica rozwija swój kunszt obserwatorki i znawczyni ludzkich reakcji, aktywności, zabiegów. Dostrzega niuanse, gry prowadzone przez różne środowiska, koterie, osoby zabiegające o promowanie swoich interesów i dążące do utrącenia innych, zniweczenia starań konkurencji.

Ciekawe wydały mi się też partie, gdzie Paul odkrywa swoje zdolności profetyczne, ale nie jest świadom, co w wizjach, przeczuciach przyszłości jest pewne, a co jedynie możliwe. Rozwój umiejętności bądź szczególnego daru sprawia, że na pewnym etapie bohater będzie błądził gdzieś między teraźniejszością a tym, co dopiero się wydarzy albo nie będzie przekonany, co się zdarzyło, a co ma nadejść. Fajny to zabieg, który chroni postać przed wszechwiedzą a czytelnika przed nudą.

Teraz poutyskuję sobie trochę, pamiętając wszakże, że dzieło miało prawo się zestarzeć. Nieznośna dla mnie jest stylistyczna jednorodność utworu albo może dominacja jednego sposobu mówienia i pisania. Utrzymuje się w powieści ton patetyczny, podniosły, co oczywiście wpisane jest w konwencję literacką preferującą jako bohaterów osoby ze środowisk dworskich, arystokrację, rycerzy, duchowych przewodników. Jakże pięknie wyróżnia się na tym tle soczysta polszczyzna Andrzeja Sapkowskiego, w której siarczyste słowo lub zdanie w znakomitym skrócie ujmuje prawdę i przekuwa balon nadętej retoryki.

Ponad siedemset stron „Diuny” pisanej językiem królewskich kronik i religijno-historycznych eposów wymaga silnego, moim skromnym zdaniem, charakteru. Droga uczennico, wybacz. 

Wśród postaci też przeważają te o szlachetnych intencjach, z powtarzalnym zbiorem cech, a czarnych charakterów jest mniej. Rysunki bohaterów mogłyby być pogłębione w wymiarze psychologicznym. Autor zastępuje je aurą psycho-magii podlanej parareligijnym sosem. Zbyt wiele, dla mnie, elementów tego świata jest niewyjaśnionych, niedookreślonych. Nie wiadomo do końca, jakie cele ma Bene Gesserit, czy wierzenia mieszkańców różnych planet są czymś spójnym, dążącym przynajmniej do jedności, realnym, czy stoi za wydarzeniami jakaś faktyczna ponadludzka siła. W niektórych partiach utworu religia traktowana jest jako zbiór bredni dla mas, kiedy indziej jako kult czegoś potężnego, mającego realny wpływ na wszystko, co najważniejsze. Kto wie, przecież dobrą strategią pisarza byłoby pozostawienie wielu zagadek, by w kolejnych tomach stopniowo odsłaniać to, na czym faktycznie ukonstytuowany został świat „Diuny”. Nie wiem, czy przeczytam kolejne części epopei.

Może to już ostatnia chwila, by przerwać lekturę wpisu i samemu zajrzeć do dzieła Franka Herberta.

Jak to ujęła „matka wielebna” – swoją drogą idiotyczny tytuł, który na szczęście równoważony jest inną nazwą: „stara wiedźma”. Tak więc, jak to ujęła… wiemy kto:

„Mamy trójelementową cywilizację: z jednej strony dwór imperialny, z drugiej strony wysokie rody Landsraadu, a pomiędzy nimi Gildia ze swoim przeklętym monopolem na komunikację międzygwiezdną”. Dużo realnej władzy ma też kompania KHOAM, działają także różni pomniejsi przedsiębiorcy, kombinatorzy i przemytnicy. Na to nakłada się działalność kobiecej sekty z trudnymi do przejrzenia planami eugenicznymi, zabiegami nakierowanymi na przedłużanie gałęzi pewnych rodów, może staraniami o przekazywania następnym pokoleniom odpowiednich cech.

Stowarzyszenie pań również oczekuje na zmaterializowanie się jakiejś zapowiedzi, ewentualności, szansy.

Nie jest jasne, ile w warstwie religijnych wierzeń, a jednocześnie politycznych nadziei Fremenów z Arrakis znalazło się świadomego przekazu kobiecej sekty. Miał on przygotować planetę na pojawienie się przybyszów. Ów bliżej nieokreślony program nazywany jest Missionaria Protectiva. Z drugiej strony Paul traktowany jest przez pustynnych koczowników jako ktoś, kogo oczekiwali, kto odmieni ich los, zostanie przywódcą, którego nadejście zapowiadały proroctwa. Jego pozycja będzie miała właśnie religijno-polityczny charakter.

Zaletą powieści jest przedstawianie świata władzy jako skażonego brutalną walką o wpływy i naznaczonego skutecznością ludzi bez skrupułów, a jednocześnie jako sfery heroicznego idealizmu niektórych jednostek i społeczności.

Paul jest człowiekiem, który poznaje świat, poznaje siebie i uczy się, jak osiągnąć najwyższe kompetencje władcy, przywódcy, lidera.

Odkrywamy podczas lektury ciemną i jasną stronę życia albo raczej utwierdzamy się w przekonaniu o ich współistnieniu. Ciekawie brzmią wyrażane tu przez niektórych bohaterów prawdy. Imperator rzekł kiedyś, że „do sprawowania władzy potrzebne są sądy i mennice, a resztę można zostawić motłochowi”.

Przywołana już tu powyżej „wielebna matka” przekazała synowi księcia Leto, że świat wspiera się na naukach mądrych, waleczności dzielnych, modlitwach prawych i sprawiedliwości wielkich, ale to wszystko okaże się niczym, gdy zabraknie przywódcy, który posiadł sztukę władania. No właśnie – „sztuka władania”.

Szereg takich właśnie formuł, mądrościowych sentencji wynagradza czytelnikowi trud brnięcia przez grube tomiszcze. Kilka z nich przytoczę. Mogą być punktem wyjścia, inspiracją nie tylko do refleksji o świecie, ale do przyjrzenia sią naszym czasom.

„To była świadomość rasy (…). Rasa ludzka przeczuwała swoje odrętwienie, czuła, że się dusi i że potrzebuje już tylko zamętu, w którym zmieszają się geny i który przeżyją silne, nowe krzyżówki. Cała ludzkość żyła w tym momencie jak jeden nieświadomy organizm…”

Gdzieś w powieści przewija się przekonanie, że czynniki genetyczne w wymiarze najszerszym, dla zbiorowości są kluczowe, a wiele osób kieruje się intuicyjnie jakimś nadrzędnym celem ważnym z punktu widzenia imperatywu przetrwania gromady i wzmocnienia najcenniejszych cech. W wymiarze jednostkowym odpowiedni dobór genów ma doprowadzić do pojawienia się jednostki obdarzonej niezwykłymi umiejętnościami.

No cóż, byli już tacy historycy, zerknijcie na cytat powyżej, którzy twierdzili, że I wojna światowa wybuchła z nudów.

A może dziś przyczyn popularności związków homoseksualnych, coraz to nowych wariantów seksualności, tożsamości płciowej należałoby doszukiwać się w intuicyjnym dążeniu do odciążenia matki Ziemi od przyrastającej liczebnie wciąż jeszcze ludzkości? Nie wiem. Pytanie bez odpowiedzi.

„- Zakaz – warknął Paul. – To strach, a nie zakaz powstrzymuje rody przed wzajemnym obrzucaniem się atomówkami.” Jakież to aktualne, prawda?

A poniżej próbka ciekawie zarysowanej w powieści aury prawdy o tajemnicach różnic między wewnętrznym życiem kobiet i mężczyzn. Psycho-magia – tak to sobie nazwałem.

„- W każdym z nas jest pradawna moc, która daje, i pradawna moc, która bierze. – rzekł Paul – Mężczyźnie nie przysparza większych problemów spotkanie z miejscem w jego jaźni, gdzie przebywa moc biorąca, lecz jest prawie niemożliwe, aby zajrzał w głąb mocy dającej i pozostał mężczyzną. U kobiety jest odwrotnie”.  

Psycho-magia.  

Autorem ilustracji do edycji Domu Wydawniczego REBIS z 2021 roku jest Pan Igor Morski

„- Powiedz nam, Gurneyu, dlaczego sardaukarzy wypędzili z domów mieszkańców tego miasta?

– To stary numer, mój książę. Zamierzali zwalić nam na kark uchodźców.”

Naturalnie, powyższego cytatu nie należy traktować jako mojego zdania w kwestii aktualnego dziś problemu, który jest wielowymiarowy, złożony. To jeden z wielu głosów, który powinien dawać do myślenia.

„- Macie tu mit o Lisanie al – Gaibie, Głosie Spoza Świata, który ma powieść Fremenów do raju. Twoi ludzie mają…

– Zabobony! – rzekł Kynes,

– Być może – zgodził się Paul. – A może nie. Zabobony mają czasem dziwne korzenie, a jeszcze dziwniejsze gałęzie.”

Wystarczy tej reklamy. Zastanawiam się wciąż nad fenomenem popularności „Diuny”. Może podoba się nastolatkom, młodzieży, gdyż to opowieść o wkraczaniu w dorosłość, uniezależnianiu, zderzaniu się z wyzwaniami, niewiadomymi, zagadkami. Każdy też z nas po cichu marzy o lojalnych przyjaciołach, zawsze czuwających rodzicach i o roli w świecie, której nikt poza nami nie mógłby odegrać, gdyż napisana została tylko dla nas albo też to my napisaliśmy ją sami, zyskując miejsce w historii i uwielbienie ludu.

Korzystałem z tłumaczenia Pana Marka Marszała

Poniżej linki do omówień zamieszczonych na blogu:

„Jądro ciemności” powieść Conrada Korzeniowskiego – klasyka literatury światowej: dzieło obnażające prawdy o kolonializmie, kiedy mało kto chciał to zrobić

Czas Apokalipsy” – znakomity film osnuty na motywach powieści Conrada Korzeniowskiego

„Interstellar”  – jeden z najlepszych filmów science fiction ostatnich czasów

„Moon” – film (fantastyka naukowa)

„2001: Odyseja kosmiczna” – absolutna klasyka gatunku – kino science fiction

„Avatar” – głośno było o tym filmie, ale też mi się nie podobał

„Solaris” – znakomita, fantastyczna powieść jednego z najbardziej znanych na świecie polskich pisarzy XX wieku

„Miłość w czasach zarazy” – tak się powinno pisać dobre powieści (realizm magiczny); rzecz o niewyjaśnionych zagadkach świata i o prawie przyciągania

„Mistrz i Małgorzata” – swobodne, twórcze podejście do religii, wiary, okultyzmu… eklektyzm – trochę jak w „Diunie”, ale nieporównanie lepiej

„451 stopni Fahrenheita” – wizjonerska powieść fantastyczno-naukowa – przenikliwy obraz współczesności

„Idiokracja” – film także Scie-Fi i jak w powyższym przypadku wizje przyszłości spełniające się z zadziwiającą dokładnością

“Chłopcy z Placu Broni” – powieść o dojrzewaniu chłopaków, klasyka

„Rzeźnia numer pięć” – także zaliczana do nurtu Scie-Fi, ale trochę niesłusznie, powieść – czarny humor, groteska, klasyka literatury antywojennej

„Wesele” – fantastyka przecież – omówienie, które zajmuje pierwsze miejsce wśród najczęściej czytanych na blogu – ponad 100 tysięcy odsłon tak zwanych unikalnych użytkowników

„Balladyna” – co tu wyjaśniać – świat fantastyki wzorowany na Szekspirze

„Gnijąca panna młoda” – świetny film z szeregiem motywów charakterystycznych dla kultury romantyzmu – znakomicie zrobiony i też z polecenia uczennicy.

Drodzy Czytelnicy,

jeśli chcecie podziękować autorowi za jego pracę, to macie kilka możliwości do wyboru:

  1. odwiedzajcie stronę, wracajcie tu jak najczęściej
  2. zainteresujcie znajomych ofertą Sztuki Słowa – polećcie mnie jako polonistę przygotowującego solidnie do matury z języka polskiego na poziomie podstawowym, rozszerzonym, do matury międzynarodowej, do egzaminu ósmoklasisty  
  3. polubcie na Facebooku fanpejdż strony: Klasyka Literatury i Filmu
  4. podeślijcie link znajomym, jeśli coś Wam się szczególnie spodobało.  

Kategoria:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *